Heroes aren't always the ones who win. They're the ones who lose, sometimes. But they keep fighting, they keep coming back. They don't give up. That's what makes them heroes.Clary to Emma Clarissa "Clary" Adele Fairchild, also known as Clary Fray, is the Shadowhunter daughter of Jocelyn Fray and the notorious Valentine Morgenstern. For years, Clary lived a mundane life with Jocelyn, until the
Przepraszam, że tyle czekaliście (chociaż obiecałam kompletnie co innego). Ale jak możecie się dowiedzieć spod komentarzy pod poprzednim postem, kompletnie nie miałam czasu i problem który tak na mnie działał, że nie byłam w stanie wziąć długopisu i odrobić lekcji, a co dopiero coś napisać. W każdym razie. Rok się kończy, a ja obiecałam do końca niego skończyć bloga. Więc następny rozdział pojawi się albo dziś wieczorem, albo jutro. Mam nadzieję, że miło spędziliście święta. Liczę na wasze opinie. Weronika xx PS. Nie umiem cofnąć tego co się stało z tłem tej notki, przykro mi. Nie umiem tego usunąć. -Uhm... - jęknęła Clary, gdy przez jej zamknięte powieki przedarło się okropne, sztuczne światło. - Auu, moja głowa. - Nieznośny ból rozrywał jej czaszkę. Półświadomie wyciągnęła rękę w jej kierunku, chcąc w jakiś sposób rozmasować obolałą część ciała, kiedy uświadomiła sobie, że nie może ruszyć nadgarstkiem. Uniosła głowę i zacisnęła dłonie w pięści, widząc swoje nadgarstki zakute po przeciwnych stronach głowy. Jestem przykuta do ściany - była to myśl, która uparcie zaczęła krążyć po jej umyśle. Szarpnęła jedną ręką, potem drugą i z rozpaczą uświadomiła sobie, że nie wydostanie się stamtąd sama. Co więcej, poczuła silne ukłucia i zobaczyła małe ząbki, chowające się z powrotem w metalu. Najwyraźniej im bardziej będzie się szarpała, tym większą będzie robiła sobie krzywdę. Zagryzła wargi, gdy po jej rękach spłynęła krew, skapując z łokci na podłogę. Clary miała szczerą nadzieję, że nie kręci się tam żaden wampir. Ale nadzieja matką głupich, prawda? Nie miała pojęcia, co ją może spotkać. Drzwi się otworzyły. -Och, obudziłaś się już. - Do pomieszczenia weszła kobieta. Clary zacisnęła usta w wąską kreskę, odrzucając spocone włosy na plecy. -Cóż - wycedziła, starając się brzmieć pewnie. - Mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia? Stojąca naprzeciwko niej osoba uśmiechnęła się chytrze, a jej fryzura - ciemnobrązowy bob - zafalowała wokół twarzy, gdy potrząsnęła głową. -Mary Ravenblood, do usług. - Ukłoniła się teatralnie. -Dlaczego nas wszystkich więzisz? -Potrzebuję czegoś od ciebie. - Jej ton był cichy, spokojny. Za spokojny. Clary uniosła wysoko brodę. Czego mogłaby chcieć od niej? -Nic ode mnie nie dostaniesz. -Cóż, zobaczymy. - Jej usta wykrzywiły się w straszliwym grymasie, który miał służyć za uśmiech. - Mam pięć osób, na których ci zależy. Wystarczy, żebyś zrobiła to, co ci każę. Oczy dziewczyny się rozszerzyły. Nie. Błagam, nie. -Nie zrobisz tego - wysyczała, mając ochotę się na nią rzucić. Szarpnęła rękoma, nie zwracając uwagi na zmaltretowane nadgarstki i tworzącą się na podłodze kałużę. -Dobrze wiesz, że zrobię - przyjrzała się Clary zmrużonymi oczami. - I masz świadomość, że w żaden sposób mnie nie powstrzymasz. *** -Musimy się stąd wydostać! Musimy, słyszycie?! - wrzeszczała przeraźliwie Isabelle. Jej zaciśnięte w pięści ręce waliły z furią o toporne drzwi, a usta raz po raz otwierały się w krzyku frustracji. - Trzeba... pomóc... Clary! -Isabelle Lightwood, nie możesz bez potrzeby tracić siły - powiedział cicho Valentine, opierając się o ścianę i krzyżując nogi w kostkach. -Skarbie, to i tak nic nie da - westchnął osłabiony Jonathan, przecierając twarz dłonią. - Nie otworzą nam. Ten gość... -Andrew - wtrącił się Jace - na pewno nie wygląda jak ja. To musi być przebranie. Alec przytaknąl, zamyślony. -To by miało sens. Ale czego oni chcą? -Wiecie - ojciec Clary i Jonathana wbił wzrok w ścianę naprzeciwko. - Ja chyba wiem, o co może chodzić. *** -Więc? O co wam chodzi? Tobie i temu... - Clary zabrakło słowa. Nie wiedziała, jak chłopak miał na imię. -Andrew - mruknęła Mary. - Chcę, byś tu z nami została. Byś została z tymi, z którymi od początku powinnaś być. Żebyś nie uciekała. Nie musielibyśmy cię tu trzymać siłą. Clary prychnęła, unosząc podbródek. -Żartujesz sobie ze mnie. Nie zostanę tutaj. Mary powoli wyjęła miecz. -Och, oczywiście że zostaniesz. - Bawiła sie nim, jakby nic nie ważył, powoli podchodząc do dziewczyny. -Dlaczego tak ci na tym zależy? - Powoli ogarniała ją panika, której starał się nie okazywać. -Odetniemy ci skrzydła... Jakie skrzydła?! -Nie mam żadnych... - wydusiła zszokowana dziewczyna ale Mary ciągnęła, jakby nie słyszała jej słów. -Spokojnie, po prostu chcemy osłabić twoje umiejętności na tyle, byś nam nie uciekła, aniołku. A potem pomożemy ci wrócić do pełni sił. Gdy już się z tym pogodzisz, gdy będziesz po naszej stronie i gdy pewne będzie, że nie będziesz chciała od nas odejść. - Kobieta uśmiechnęła się ostrym, niemiłym uśmiechem. -I co wtedy? - Głos Clary drżał. -Wtedy będziemy rodziną. Ty, twój brat i ja - wasza matka.
Freeform. “Shadowhunters” Season 2 recently saw Jace (Dominic Sherwood) hooking up with Clary (Katherine McNamara), just a week after his late-night rendezvous with Maia (Alisha Wainwright
Godzina jest po prostu świetna na publikacje, ale nie wiem, czy jutro siądę do laptopa więc oto pierwsza część pierwszego rozdziału księgo drugiej. Liczę na was i na wasze komentarze. Mam nadzieje że pojawi się ich tu trochę... Rozdział 1 Aniele... " Znajdź światło w pięknym morzu. Wybrałam bycie szczęśliwą. Ty i ja, ty i ja jesteśmy jak diamenty na niebie. Jesteś spadającą gwiazdą, którą widzę, wizją szczęścia. Gdy mnie chwytasz, ożywam. Jesteśmy jak diamenty na niebie." Rihanna "Diamonds " Jace wszedł do sypialni z tacą ze śniadaniem. Popatrzył na łóżko. Clary spała obok innego, ale jemu to nie przeszkadzało. Tym innym był sześciotygodniowy Will. Ich malutki synek spał koło piersi matki trzymając kosmyk jej włosów. Jego blond włoski były urocze. Clary otulała go ramieniem. Westchnął. Postawił tacę na stoliku. Nachylił się i zaczął śledzić linię jej ramienia całusami. Usłyszał cichy jęk żony. Delikatnie się poruszyła. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się widząc męża. Spojrzała na synka. Spał, jak aniołek na poduszeczce. Pogładziła go po buzi i pocałowała. Wzięła go na ręce i delikatnie położyła nieco dalej. Sama również się posunęła, tak, by Jace usiadł koło niej. Jej mąż jej nie zawiódł. Ze stolika zabrał tace ze śniadaniem i położył ją na kolana, podczas gdy Clary położyła Willa obok siebie. - Śpi, jak aniołek. Jocelyn zastanawiała się czemu już teraz przesypia prawie całą noc nie licząc dwa - trzy razy kiedy trzeba go nakarmić. - powiedział i podał żonie naleśniki na śniadanie z owocami i bitą śmietaną. - No widzisz ? Jest aniołkiem. - zaczęła jeść - Jak widać ciąża ma wiele plusów. - mruknął podając jej szklankę świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. - Mamy dziecko, ty w końcu mogłaś odpocząć i ja też no ,i nie da się nie zauważyć, że urosły ci cycki. - Clary szturchnęła go - Jesteś niemożliwy. - mruknęła i spojrzała na Willa, który obudził się z płaczem Blondyn wziął od niej talerz z naleśnikami. Od razu przytuliła dziecko i uśmiechnęła się. Will przestał płakać i patrzył na matkę. Rudowłosa odsłoniła pierś i zaczęła karmić małego Herondale'a. Jego ojciec bacznie patrzył na nią i uśmiechał się pod nosem. - Piękny widok. - skomentował, gdy Clary spojrzała na niego - Dziecko. - rzuciła - Nasze kochane maleństwo w twoich ramionach to piękny widok. Słodki widoczek. - Nie słodź. - zaśmiała się - Trudno mi tego nie robić was widząc. - wyciągnął ręce w jej stronę - Daj mi synka, a sama odpocznij. Clary oddała mu dziecko. Poszła pod prysznic, ale wcześniej przypomniała o obowiązku przewinięcia syna. Jace słysząc to uśmiechnął się i przerzucił spojrzenie na potomka. - Damy sobie radę, co nie synku ? - zapytał niemowlę i je pocałował w czoło - Jakby co to wołaj. Usłyszał po chwili wodę z prysznica. Wstał i położył synka na małym przewijaku w kącie. Nawet sprawie załatwił dość nieprzyjemną sprawę i ułożył synka do kołyski. Uruchomił karuzelę, która dostali od wampirów i zaczął go usypiać. Po chwili Will smacznie spał. Położył się i czekał na żonę. Minęło kilka minut i wyszła. Miała wilgotne loki. Przebrała się w leginsy, bluzkę koloru szmaragdu i ciemno zielony sweter. Na stopach miała wygodne trampki. - Śpi. Misja wypełniona. - powiedział wskazując kołyskę - To dobrze. - mruknęła i spojrzała znacząco na męża - To może godzinka na sali treningowej ? Muszę wrócić do formy. - Oczywiście. - szepnął jej do ucha i poszli trenować styczeń 2013 Jace trzymał sześciomiesięcznego synka na rękach podczas gdy Clary zakładała kozaki. Ponieważ była łagodna zima postanowiła iść z synkiem na spacerek, a Jace nie potrafił jej odmówić. Sam sądził, że świeże powietrze dobrze zrobi ruchliwemu potomkowi, który właśnie zajmował się guzikami nowej, granatowej kurteczki. - Nie wzięłam swojego szalika. Zaraz wrócę. - powiedziała i poszła do pokoju Gdy zrobiła kilka kroków w korytarzu rozległ się krzyk. - Mami ! - wrzasnął malutki blondynek - Mama ! Clary zastygła w bezruchu. Jace patrzył na syna. Powiedział swoje pierwsze słowo. Powiedział poprawnie "mama". Rudowłosa odwróciła się i podeszła do niego. - Co ? - wykrztusiła wyciągając ręce do niego - Mama. - powtórzył ze łzami w oczach i wyciągniętymi w jej stronę rączkami. Wzięła go na ręce i przytuliła. - Czy ja dobrze słyszałem ? - zapytał dalej zaszokowany Jace - Czy on powiedział mama ? - Mój kochany synek. - rzuciła Clary tuląc synka, gdy w korytarzu pojawiła się ciężarna Izzy - Will tak wrzasnął ? - spytała mierząc wzrokiem malucha - Tak. - powiedziała Łowczyni całując synka - Powiedział po raz pierwszy "mama". Nie mami, mama. - Jakież to urocze. - westchnęła szatynka - Za osiem miesięcy ty tak będziesz się wzruszać, gdy twoje dziecko się pokaże światu. - rzucił Jace - Szkoda tylko, że ze mną nie chce zostać. - Ta - ta. - przesylabował Will i roześmiał się, gdy Herondale spojrzał na niego - Tata. - powtórzył Blondyn pocałował błękitnookiego potomka i uśmiechnął się. Widać było jak bardzo w tej chwili był dumny. - Chyba Will dziś nas będzie zaskakiwać. - podsumowała Izzy idąc do pokoju - Chodź do taty Will. - maluszek z lekką niechęcią puścił matkę i pozwolił otulić się objęciami ojca - Mama zaraz przyjdzie. Idzie po szalik. Clary szybkim krokiem poszła po szalik. Gdy przyszła jej synek z zaciekawieniem głaskał Perłę, która nie zmieniła się ani odrobinkę przez ostatnie lata - dalej była szczenięciem białego lisa o niesamowicie błękitnych oczach. Gdy podniosła głowę, aby spojrzeć na rudowłosą maluch zabrał rączki i z nową dozą ciekawości przyglądał się jej. - Oj Will. - rzuciła Łowczyni Jej mąż położył czteromiesięcznego Herondale'a do wózka. Żeby usiedział w nim dał mu lisiczkę do towarzystwa. Zwierzątko ułożyło się przy jego boku pod kocem, tak że widoczna była tylko głowa. Will był wielce z tego zachwycony i patrzył na nią jak zaczarowany. - Doprawdy mamy udanego synka. - Jace wziął od Clary szalik i założył jej go całując w szyję - Pewnie ma to po ojcu. - mruknęła Clary i cmoknęła go - Jestem innego zdania kochanie. - szepnął - Chodź. Mamy jeszcze iść na akupy. - Akupy ? - zaśmiała się idąc do windy i pchając wózek - Akupy. - potwierdził i roześmiali się marzec 2013 biegał po pokoju za Perłą. Jace włączył kamerę i postawił ją na stojaku, który magicznie się poruszał i filmował, jak najlepszy filmowiec. Will siedział przy Clary i Jocelyn, które rozmawiały na temat tygodniowego wyjazdu rodziców malca. Jace usiadł koło żony. - A tak właściwie, gdzie jest Luke ? - zapytał blondyn - W księgarni. Dziś pracuje nieco dłużej. Pokazuje wilkołakowi ze stada Mai co robić. Ma mu pomagać. - Radził sobie świetnie sam w księgarni. - rzucił mąż jej córki - Czyżby sił mu zaczęło brakować ? - Nie o to chodzi. - starsza Łowczyni machnęła ręką - Po prostu... rośnie. Luke jest z nim szczególnie związany. On jest silniejszy niż normalny Nefilim w jego wieku. To nie jest problem, ale on chce by rósł ze świadomością tej cechy. Potem będzie mu łatwiej - Richard jest jeszcze bardzo mały. Nie wiem, czy aby nie za mały jak na taką wiedzę. - zauważyła Clary - My nie chcemy mu jeszcze tłumaczyć dlaczego tak jest. Luke chce go powoli uświadamiać. - Clary. - szepnął Jace i szturchnął ją w ramię. Spojrzała na niego pytająco. Wskazał jej gdzie ma patrzeć. Gdy tam popatrzyła zobaczyła jak mały Will próbował wstać i chodzić jak wujek Clary zawsze czuła się dziwnie, gdy tak o nim myślała. Był tylko 15 miesięcy starszy od Willa. Lecz teraz to nie był czas na rozważania o tym. Teraz najważniejsze było to, że jej mały synek próbował chodzić. Złapała go za rączki i pomogła stawiać pierwsze kroki. Jace za to nie potrafił uwierzyć swoim oczom. Jego synek stawiał pierwsze kroki. Jeden, drugi kroczek. Wstał. Podszedł do nich i przykucnął przed nimi. Rudowłosa uśmiechała się patrząc na maluszka. Szedł do ojca z uśmiechem na twarzy i śmiechem. Puściła go krok przed nim. Zrobił to ! Sam zrobił krok i wpadł w ramiona dumnego ojca. - Tatus. - powiedział śmiejąc się i klaszcząc - Mój mały synek. - Jace uniósł go i zaczął smyrać nosem po brzuszku Will śmiał się. To samo Jace, Clary Jocelyn i nawet mały 27 czerwiec 2013 Clary pożegnała synka i weszła z mężem w Bramę. Stanęła przed rezydencją Herondale'ów. Jace postawił na ziemi bagaże i objął ją ramieniem. Uśmiechnęła się. Był taki piękny dzień w Idrisie. Ptaki śpiewały, a słońce świeciło. - Czas zacząć urlop. - powiedział blondyn i poszli do rezydencji - Hmm... - mruknęła si wtuliła się w jego ramię - To będzie dziwne. Już się zżyłam z obecnością Will, tak bardzo, że zaczynam się o niego martwić. - Spokojnie. Jest z dziadkami i pokaźnym zastępem opiekunów. - uspokoił ją i uśmiechnął się zadziornie - Co oznacza, że możemy się zabawić. - Mamy dziecko, a ty dalej o tym myślisz. - zauważyła i spojrzała na niego - Jestem ledwie po dwudziestce, a obok mnie stoi żywy ogień, który rozpala mnie jak nie wiem, nawet po ciąży. - musnął wargą jej szyję - W końcu przecież jesteś równie piękna jak przed nią, a nawet piękniejsza. Wypiękniałaś. - Więc może rozpalimy ogień ? - zapytała z uśmiechem - Weź bagaże. - szepnął, a gdy to zrobiła podniósł ją i trzymał jak pannę młodą. Roześmiał się. - To będzie wspaniała druga rocznica ślubu. Gdy weszli do pokoju, rzucili w kąt bagaże. Jace od razu zsunął z żony jeansową koszulę, którą sobie narzuciła na delikatną bluzkę koloru brzoskwiniowego. Clary przewróciła się na łóżko. Jace opadł na nią. Podtrzymał się łokciami aby jej nie przygnieść i zaczął ją całować. Od dawna nie mogli sobie na tyle pozwolić i korzystali z tego, że teraz mogli to nadrobić. Zwłaszcza, że była ich rocznica ślubu. Rozpięła guziki jego koszuli. Zaśmiał się i szybko zdjął jej bluzkę. Zobaczył jej biały stanik. Uśmiechnął się, gdyż to był ten sam, który miała na ślubie. Wyglądała w nim zarazem uroczo i seksownie. Przeczesał jej włosy palcami. Usiadł i posadził żonę na swoich kolanach. Zaczął całować ją po szyi. Dłońmi badał brzuch i plecy, aż dotarł do paska jej spodni. Rozpiął rozporek i wyciągnął pasek. Cały czas całował ją po linii szczęki. - Jesteś bardzo chętny, co ? - mruknęła i cichuteńko jęknęła gdy przejechał dłonią po jej tyłku zdejmując spodnie - Wyczekałem się trochę, więc tak. - odpowiedział i położył ją Zaczęła zdejmować mu spodnie. Po chwili obydwoje byli tylko w bieliźnie. Jace pierwszy zaczął ją zdejmować z żony odpinając stanik. Dłonią przesunął po jej nagim biuście. Clary otarła się o niego z rozkoszy. Zaczął zdejmować z niej ostatnią część ubrania, gdy poczuł jak zsuwała z niego bokserki. - Moja kochana, sprytna, seksowna żona. - mruknął gdy ich bielizna wylądowała na ziemi - Tylko twoja. - mruknęła Powoli wszedł w nią całując ją cały czas. Jęknęli w swoje usta. Rozpoczęli tydzień, który mieli spędzić tylko we dwójkę miło spędzając drugą rocznice ślubu. 19 lipiec 2013 Will skakał po salonie Magnusa w którym odbywały się jego pierwsze urodziny. Czarownik sam zaproponował by impreza odbywała się u niego. Nie było to huczne przyjęcie jakie zwykle wyprawiał. Wszędzie były balony w kształcie zwierzątek. Na stoliku był tort waniliowy w kształcie zabawnej głowy lwa. Wokół stały prezenty. W pokoju obok, który dzięki magii Magnusa był dźwiękoszczelny, smacznie spał Max. Na kanapie siedział Jem, Tessa i Will, jej mąż. Na fotelu siedział Jace, a na jego kolanach siedziała Clary. Jocelyn i Luke patrzyli jak bawi się z siostrzeńcem. Simon i Izzy siedzieli na krzesłach i patrzyli jak dzieci bawią się. Panowie domu za to podali na stół napoje, przekąski i słodycze. - Will chodź. Otwórz prezenty. - powiedział William ( Will z DM, jakby ktoś się nie zorientował), podając mu ozdobione pudełko - Dobrze wuju. - usiadł na kolanach ojcu chrzestnemu i z ciekawością otworzył prezent Wyjął z pudełka pierścień. Był to stary, lecz zadbany sygnet Herondale'ów. Mały Will patrzył na niego z zaciekawieniem. - Co to ? - zapytał - To nasz sygnet rodowy. Ten należał do mojego ojca. Chce ci go podarować. Wiele dla mnie znaczył młodziku. - powiedział i wyjął łańcuszek. Założył na niego pierścień i zapiął mu na szyję. - Dziękuję wuju. - powiedział i patrzył na pierścień - Nie zdejmę go nigdy. - powiedział i znów zaczął przyglądać się prezentowi - Will, proszę. To ode mnie. - Tessa podała mu większe pudełko. Blondynek spojrzał na pudełko i powoli je otworzył. Wyciągnął z niego koc. Wyszyty był na nim walijski smok. - Koc ze smokiem ! - krzyknął i wtulił twarz w koc - Ale mietki. - powiedział i spojrzał na matkę chrzestną - Dziękuje. - Nie ma za co. Wiesz co to jest ? - wskazała na smoka - To smok z Walii. Twój wuj William z niej pochodzi. To dlatego. Żeby jeden Will pamiętał o drugim. - A gdzie jest Walia ? - zapytał potrząsając głową - W Europie, daleko, daleko stąd. - odpowiedział szatyn. Tessa zauważyła, że gdy tak siedzieli, byli do siebie podobni. Ich oczy miały taki sam piękny chabrowo - niebieski kolor. Ich włosy miały jednak różny kolor - jej Willa były ciemne, a jej chrześniaka jasne, jak u Jace'a. - A teraz otwórz ten. Jest ode mnie. - Jem podał mu niebieskie pudełko Solenizant zobaczył w nim z niego z szerokim uśmiechem ozdobną imitację Miecza Anioła. Była wiernie zrobiona. William wyciągnął ją zamiast chrześniaka gdyż była bardzo ciężka. Jace spojrzał na miecz. - No Will, piękne prezenty dostajesz. - powiedział jego ojciec - A co od was dostanę ? - zapytał nagle - No cóż. Ja mam dla ciebie to. - Clary wskazała żółte pudełko. Will zabrał się za otwieranie jego. Wyciągnął z niego pluszaka w kształcie lwa z puszystą grzywą. Z zaciekawieniem oglądał zabawkę i uśmiechał się. - Piekny. - powiedział i zaczął oglądać pluszaka od nowa - Kiedy pierwszy raz zobaczyłam twojego tatusia porównałam go do lwa. Pomyślałam, że pluszowy lew będzie dla ciebie fajnym prezentem. Oprócz tego w tym czarnym pudełku jest stela. Nie używaj jej jak na razie. Postaw w pokoju, a jak podrośniesz nauczę cię nią obchodzić, dobrze ? - Dobrze. A lew jest fajny. - potwierdził jej syn - A od ciebie tato ? - No cóż nie spakowałem prezentu, ale go mam. - wstał i wyciągnął coś za pasa. Było to serafickie ostrze. Will'owi zaświeciły się oczy, jednak dalej tulił do siebie pluszaka. - To prawdziwy seraficki miecz Will. Jeden z moich pierwszych jakie dostałem od dziadka Roberta. Patrz. - szepnął cicho jego imię i pojawiło się ostrze. Jego syn patrzył na miecz, który był mniej więcej tak duży jak on. - Jak podrośniesz nauczę cię nim władać i powiem ci jego imię. Teraz jednak niech leży w pokoju u ciebie na półce jak stela od mamy, dobrze ? Will pokiwał tylko głową kiedy ostrze schowało się. Jace dał mu zabezpieczoną broń do ręki. Jego syn był zafascynowany bronią po czym zaczął oglądać stelę. Cały czas trzymał koło siebie pluszowego lwa. Potem dalej otwierał prezenty i bawił się z sierpień 2013 Izzy właśnie ukołysała swojego pierworodnego do snu. Jej synek miał delikatne czarne włoski i kawowe oczy po ojcu. Był drobny ale miał ledwie trzy tygodnie. Urodził się w pierwszym tygodniu sierpnia dokładnie tak, jak mówiła Alice. Nadała mu razem z Simonem imię po jej młodszym bracie, Maksie. Max Aleksander Lightwood. Właśnie zasnął, gdy do pokoju wszedł Simon. - Jak nasz Mały Książę ? - zapytał podchodząc do żony - Śpi. - mruknęła i zobaczyła uśmiech na twarzy męża - Czy to nie zabawne ? Rok po naszym ślubie, prawie idealnie na naszą pierwszą rocznicę mamy synka. - Hm... - westchnął Simon - W naszym życiu nic nie jest normalne. No właśnie. Przyszedłem ci coś powiedzieć. Zostaniesz podwójną ciocią. Jace spełnia swoje marzenie o gromadce dzieci z Clary. - Czekaj. Ona znów jest w ciąży ? Muszę do niej powiedziała i cicho wyszła z pokoju. Isabelle poszła do bawialni. Był to stary, nieużywany pokój dla Nefilim, który zostałby w Instytucie. Znajdował się niedaleko ich sypialń i był dość duży by urządzić tam pokój do zabaw dla dzieci. W bawialni były delikatne zielone ściany. Dzięki dużym oknom było w nim jasno. W kącie były półki z zabawkami. Pośrodku stał okrągły stolik z krzesełkami. Na podłodze był miękki dywan. Wszystkie rogi były zabezpieczone. W pomieszczeniu siedziała Clary, Jace i Will. Blondynek bawił się z lisiczką. Jace cicho rozmawiał z żoną gładząc ją po brzuchu i uśmiechając się. - Clary, czy ty na prawdę jesteś w drugiej ciąży ? - zapytała szatynka podchodząc do nich - W czym jest mama ? - zapytał Will patrząc na ciotkę - Tak jestem. - powiedziała i pokazała synowi, by do niej podszedł - Słuchaj kochanie. Będziesz miał młodsze rodzeństwo, bo mamusia ma w brzuszku dzidziusia. - Ale jak on tam się zmieścił ? - zapytał i spojrzał na Izzy - Ciociu a Max śpi ? - Śpi. - odpowiedziała Łowczyni - Słuchaj Will, dzidziuś w moim brzuszku jest jeszcze bardzo malutki. Za 8 miesięcy będzie większy i będziesz miał młodsze rodzeństwo. Dziecko będzie malutkie jak ty kiedy się urodziłeś. Ja i tatuś będziemy musieli się nim zająć i spędzać z nim dużo czas, a ty będziesz nam pomagał ? Będziemy potrzebowali twojej pomocy. - posadziła Willa na swoich kolanach - Będę. - powiedział radośnie - A on bedie taki jak Max ? - Podobny. Będzie malutki i na początku dużo spać. Potem zacznie mówić, chodzić. Tak jak ty mój malutki. - Fajnie. - powiedział i uśmiechnął się - A będę mógł się bawić z rodenstwem ? - Tak, ale jak podrośnie. - Jace pocałował go i uśmiechnął się - Ale wy dalej będziecie mnie kochać ? - zapytał i spojrzał na rodziców - Oczywiście, że tak. Kochany, jesteś naszym kochanym synkiem. - powiedziała Clary i pocałowała synka - Will, my wszyscy zawsze będziemy cię kochać. - Izzy lekko połaskotała go po szyi August 2, 2022. Jace and Clary together? Sacrifice has always been the theme of this series, so it made sense for Clary to give up what she loved most in order to fulfill her destiny. The fact is that she and Jace ended up together despite this it was a welcome treat that I didn’t expect.
zapytał(a) o 21:32 To w końcu Clary i Jace są rodzeństwem czy nie ? Obejrzałam film Dary Anioła : Miasto Kości i mam zamiar sięgnąć po książkę . Ale ja po prostu muszę wiedzieć jak to z nimi jest czy są rodzina czy nie bo ja mam uraz do takich wątków np;Kaname i Yuuki z Vampire Knight . Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 21:34 no ale jak to jest ? tak ;) i tam bym przeczytała chociażbyś zakończenie mi powiedziała ponieważ zawsze zanim czytam ksiazke patrze na ostatnią strone :D trudno mnie zrazić , no chyba że kazirodztwem Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Jace on the other hand was completely different. Fine, wavy, dark golden hair covered his head. The color of his hair almost match the same golden eyes. He was much taller than Clary. She was only about 5'2 while Jace was a stunning 5'11. Clary finally snapped out of her gaze and notice that Isabelle was storming out of the room. Rozdział 23 Spokój to dla nas coś obcego "To znajduje się w Twoich ustach i w Twoim pocałunku jest w Twoim dotyku i Twoich palcach. I jest we wszystkich tych rzeczach i tamtych rzeczach, które składają się na to, kim jesteś. A Twoje oczy są zniewalające." One Direction "Irresisible" - Hey wszystkim. - rzucił Simon wchodząc do kuchni razem z Izzy - Widzę, że humor znów ci dopisuje. - zauważyła Maryse widząc uśmiech córki - I będzie dopisywać już do końca życia. - zaśmiała się chowając dłoń - Czemu chowasz rękę ? - zapytał Robert widząc jej grę i uśmiech chłopaka - Bo musimy wam o czymś powiedzieć. - Simon wyjął jej rękę i pokazał pierścień na palcu dziewczyny - A dokładniej o tym, że Izzy jest już zajęta. - Jesteśmy zaręczeni. - dodała i cmoknęła ukochanego - Zgodziłaś się ? Jakże się cieszę! Moja córka znalazła sobie fantastycznego narzeczonego. - Maryse podeszła do córki, która wstała i ją przytuliła - Gratuluje. - przytuliła Simona. - Moja córeczka już na pewno założy złotą suknię. - zaśmiał się Robert tuląc ją i jej narzeczonego - No chłopie, udało ci się to, co nie udało się hordzie innych. - Jace klepnął Simona i uśmiechnął się - Tak ci gratuluję. - Clary wpadła w ramiona Izzy - A bałaś się, że z tobą chce zerwać. - zaśmiała się rudowłosa - A ty i wy wszyscy o wszystkim wiedzieliście i o niczym nie powiedzieliście. - rzuciła z wyrzutem czarnowłosa - Miała być niespodzianka, siostra. - Jace uniósł dłonie w obronnym geście i zaśmiał się - Za to Simon bał się, że powiesz "nie". - Clary przytuliła przyjaciela i zaśmiała się gdy uśmiechnął się lekko - Byłabym najgłupszą dziewczyną na świecie. - rzuciła i wtuliła się w narzeczonego - Isabelle Lewis, nawet pasuje. - Tak właściwie, mam jeszcze jedną niespodziankę. - Simon puścił ją i spojrzał w jej oczy - Nie zmieniasz nazwiska. Ja to robię. - wytłumaczył, a ona powoli wypuściła powietrze z płuc - Jak to ? - zapytała po chwili - Lewis nie jest nazwiskiem Nefilim. Lightwood jest. A że nie zmieniałem nazwiska, spytałem Jii, czy mógłbym przyjąć żony. Zgodziła się i tak oto pewne wspaniałe nazwisko raczej nie przepadnie szybko. - Isabelle i Simon Lightwood. - powiedział z uśmiechem Robert - Może być kochanie, czy chciałabyś inaczej..... - nie skończył, bo Łowczyni pocałowała go w usta - Jest dobrze, tak jak będzie, bo z tobą. - rzuciła i usiadła do stołu Emocje opadły, gdy komórka Clary zadzwoniła. Wyjęła ją z kieszeni i odebrała wstając od stołu i podchodząc do ściany opierając o nią plecy. - Tak Luke ? - spytała Po sekundzie włączyła głośnomówiący i podeszła do stołu - Powiesz co się dzieje ? - spytała, a na jej twarzy i głosie widać było zmartwienie - Magnus jest u nas. - usłyszeli lekko zniekształcony głos wilkołaka - Jocelyn chciała ci inaczej powiedzieć, ale nie chcemy czekać i powiedzieć ci od razu. - Co się dzieje ? - zapytała znów lekko podnosząc głos - Nie wiem jak to ująć, ale.... - trzeszczenie w telefonie zagłuszyło jego głos - Luke nic nie słychać. Czy ty jesteś przy drodze ? Luke! - krzyknęła w końcu do telefonu - To przez magię Magnusa. - usłyszeli po chwili - Właśnie teleportował się do mieszkania. - Nie mów mi o nim tylko powiedz co się stało. - rzuciła w końcu siadając i podbierając ręką głowę - No cóż... Będziesz starszą siostrą. - powiedział w końcu likantrop Słysząc to niemal zastygła w bezruchu z oczami wlepionymi w telefon. Jace patrzył na nią. Simon w telefon tak jak Izzy. Maryse i Robert spojrzeli na siebie i znów na telefon. - Jocelyn jest w ciąży ? - zapytała Maryse widząc, że Clary nie zdoła się upewnić - Magnus to potwierdził kilka minut temu. Jocelyn jest w ciąży. - słyszeć było dumę wilkołaka, ale też i lekki lęk - Będziecie mieli dziecko. - powiedziała w końcu Clary z uśmiechem na twarzy - Na to wychodzi. - odparł wilkołak - Clary, to może być dla ciebie dziwna sytuacja, ale... - Dziwna ? - zapytała - Raczej wspaniała. Tyle lat marzyłeś o ślubie z mamą, a teraz będziesz z nią mieć dziecko, a ja młodsze rodzeństwo. Jak mama ? Luke chyba nie spodziewał się takiej reakcji. Nastąpiła cisza. - Sama ci powie. - usłyszeli końcu - Wy wszyscy jesteście uparci jak osły. - usłyszeli głos Jocelyn. Chyba mówiła do Luka - Clary, słonko, chciałam ci inaczej powiedzieć, niż przez telefon, ale pewna osoba uparta jak muł. - zaśmiała się lekko w telefonie, to samo zrobili zebrani w kuchni wiedząc, że to przez wilkołaka, który znalazł się koło żony i albo szepnął jej coś do ucha, albo po prostu był przy niej - Chciała ci to przekazać od razu. - Rozumiem. Jak się czujesz ? - Dobrze, choć gdy ta myśl przeszła mi przez głowę nie mogłam uwierzyć. Kiedy Luke zobaczył, że coś jest nie tak, od razu poprosił Magnusa o wizytę i już muszę uwierzyć, że jestem w ciąży. - To fantastycznie. - Clary uśmiechała się - Mamo, to może nie jedź z nami do Wenecji ? Pamiętasz ? To już jutro. - Ach, no tak. - kiedy to powiedziała, jej córka wyobraziła sobie jak klepie się po czole - Zapomniałam, ale jadę. Może od razu wypatrzymy coś dla ciebie ? - Nie. - rzuciła szybko - To dzień Amaty. Ja suknie będę wybierać w styczniu. - Już to wiesz ? - zapytała przez telefon obecna ciężarna - Tak. Tak się umówiłam. - To jutro się zobaczymy. - chyba chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej śmiech - Luke nie da jej spokoju. - rzuciła Clary z uśmiechem - Będzie musiał. Jest w trzeciej ciąży. - zauważyła Maryse - Chodzi mi o jego nadopiekuńczość. - schowała telefon i zaniosła swoje naczynia do zmywarki - Już idziesz anielico ? - Jace szybko sprzątał swoje naczynia i wyszedł za nią Wszyscy się pouśmiechali. Teraz najczęściej tam gdzie była Clary był i Jace. Już nawet razem spali, a osobne sypialnie mieli tylko przez rzeczy. Lisiczka, którą Clary dostała również za nimi chodziła, choć czasami dawała im spokój, gdyż zasypiała w łóżku właścicielki. Następnego dnia Clary czekała w holu na Izzy. Siedziała na kanapie z Jace'em i po raz kolejny zastanawiali się nad propozycją Michaela. - Może zróbmy ślub u nich w rezydencji albo w naszej. - rzucił Jace - To decyzja. Chce im dziś powiedzieć. - siedziała na jego kolanach i po raz kolejny mówiła, że miejsce dla niej jest obojętne. Niestety Jace sądził tak samo mówiąc, że najważniejsza jest ceremonia i noc poślubna. - Nasza. - powiedział w końcu - Lepiej będę się czuł wiedząc, że za rogiem nie czai się horda wampirów. - A więc nasza. - oparła czoło o jego i musnęła jego wargi. Przypominało to dotyk motyla. - Clary, musimy już iść. - usłyszeli Izzy Niepośpiesznie zeszła z jego kolan. - Uważaj na siebie. - rzucił z uśmiechem wchodząc z nimi do windy - Idziemy na zakupy, nie na polowanie. - rzuciła jego siostra - Ona wszędzie wpadnie w kłopoty. - objął ją. Zapiął jej guziki od czarnego płaszcza i delikatnie włożył kaptur obszyty czarnym futrem. - Co racja, to racja. - rzuciła Łowczyni i wyszła z windy Wyszły na dwór. Wiał zimny wiatr. Pod kościół zajechała właśnie furgonetka Luka. Wilkołak wysiadł z niej i pomógł to zrobić Jocelyn. Według Clary nic się nie zmieniła. Była w czarnym płaszczu. Widać było czarne spodnie i również tego koloru kozaki. Wokół szyi miała biały szal. Na głowie miała kaptur obszyty również białym futerkiem. W ogóle nie widać było, że ta kobieta jest w trzeciej ciąży. "Ledwo pierwszy miesiąc." pomyślała. - Cześć mamo. - powiedziała wychodząc na przeciw i delikatnie ją przytulając. - Gratuluję. - Dziękuję. A teraz powiedz temu przewrażliwionemu wilkołakowi, że przy pierwszym miesiącu nie wymagam opieki jak osoba upośledzona. - wszyscy spojrzeli na Luka - Martwię się. - wzruszył ramionami - Bo nie wiem, czy powinnaś korzystać z Bramy w ciąży i to na tak daleki dystans. - Powiedz mu coś, bo... - Jocelyn spojrzała w jego oczy i od razu uśmiechnęła się łagodnie. Wtuliła się w niego i lekko ucałowała w polik - Wiem co robię. - powiedziała w końcu - Teraz jesteś w ciąży z wilkołakiem, nie z Nocnym Łowcą. - zaprzeczył jej mąż - Jaka jest różnica ? Przecież dziecko rodzi się Nefilim. - zaprzeczył Jace, który bez płaszcza stał w drzwiach - Ciąża niby jest trochę bardziej bolesna, ale jak na razie jest normalna. W dodatku donosiłam demona w moim dziecku, podczas powstania anioła, a półwilkołaka nie doniosę w normalniejszych warunkach ? - spojrzała na niego z wyrazem pytania na twarzy i w oczach - Ale teraz o początku jest nim. W dwóch poprzednich stawało się inne, a teraz się nie zmieni. - Luke starał się postawić na swoim wszystkimi sposobami - Gdybym cię teraz słuchała, leżałabym w łóżku i bardziej cierpiała niż myślisz, bo kręgosłup nie wytrzymał by obciążenia w postaci wód płodowych i samego dziecka. - odparła i opuściła jego ramiona - Clary otwórz Bramę, bo się spóźnimy, a mój kochany przewrażliwiony mąż pomimo moich protestów zabierze mnie do domu. Clary podeszła do muru. W kilka chwil powstała Brama. Jocelyn cmoknęła męża i podeszła do Bramy. Izzy również. Obie patrzyła jak Clary ogląda się za siebie. Uśmiechnęła się i podbiegła do Jace'a. Złapał ją i delikatnie podniósł złączając ich usta. - Idź. Napisz mi kiedy będziecie wracać to coś przygotuję. - szepnął opuszczając ją zimnymi ramionami - Idź pod koce. Przemarzłeś. - odpowiedziała i ruszyła ku Bramie. Uśmiechnął się gdy ją przeszły i zniknęły. We trzy wylądowały przed rezydencją wampirów. Było tu pięknie. Buki miały liście w różnych kolorach i już zaczynały zasypywać ścieżkę pomarańczowo-złoto-czerwonym dywanem z szeleszczących liści. Sam budynek wyglądał na zadbany, ale pusty. Nie zrażona Jocelyn weszła na ganek i zapukała kołatką w kształcie anioła. Otworzyła młoda wampirzyca ubrana w czarną suknię ozdobioną koronką i zapinaną pod szyją. Rękawy sukni były długie, z samej koronki, co pięknie kontrastowało z jej idealnie białą skórą. Jej blond włosy były rozpuszczone i swobodnie opadały na ramiona. Jej oczy były niebieskie i jakby blade. - Pani Jocelyn. - uśmiechnęła się nieznacznie i dygnęła. Przeniosła spojrzenie na Clary - Miło mi zobaczyć chrześnicę mojego pana w zdrowiu. - dygnęła jej - Witam panno Lighwood. - schyliła głowę patrząc na Izzy - Zapraszam. Córki mojej pani zaraz przyjdą do holu. - wpuściła je i wskazała kanapy na których usiadły - Za zgodą. - leciutko dygnęła i odeszła pełnym elegancji krokiem - Co to było ? - zapytała Izzy - Taka jest tu reguła. Wszystkie wampiry przyzwyczaiły się do rządów Michaela tak bardzo, że etykieta wniknęła im do zachowania. - odparła Jocelyn - Zaakceptowały takie rządy ? Nie wyobrażam sobie jak trudno było mu na początku. - Łatwiej niż myślisz. - usłyszała głos Amaty - Wiesz, wampiry lubią władzę, a że wraz z Michaelem do klanu przyszedł respekt innych wampirów i względna ochrona przed Nefilim. Szybko zapanował porządek taki, jaki jest do dziś. Szła koło Anastazji, Klary i Esme. Wszystkie wyglądały oszałamiająco. Najważniejsza dzisiejszego dnia Amata miała na sobie czarne leginsy i brzoskwiniową tunikę z czarnym połyskującym paskiem pod biustem. Na nadgarstku była dość gruba i mocna bransoleta koloru czarnego, a w uszach miała czarne kolczyki w kształcie skrzydeł. Na ramię miała zarzuconą białą torebkę. Czarne, pełne szpilki dopełniały stroju. Anastazja wyglądała delikatnie w ciemno kremowych spodniach i białej bluzce. Biżuteria była mniej delikatnym akcentem ubioru. Naszyjnik przypominał węża na szyi i Izzy pomyślała, że naprawdę tak jest, gdy zobaczyła złote zapięcie. Bransoletka był do zestawu : gruba, przypominała węża oplecionego na ręce. Jej szpiki również miała w tym samym guście : przypominające skórę węża. Torebka jednak była delikatna : kopertówka, ozdobiona pofałdowanym materiałem koloru kremowego. Klara szła w sukience koloru herbaty i czarnych balerinach. Jej jedyną biżuterią był długi naszyjnik ozdobiony różnymi kryształami i kamieniami w kolorach beżu i brązu. Esme szła w ubrana w odcieniach bieli, błękitu i szarości. Biała bluzka kontrastowała z szaro-błękitnym szalem wokół szyi. Ciemno błękitne spodnie wyglądały perfekcyjnie w kontraście do białych szpilek. Błękitne bransoletki ozdabiały nadgarstki i podkreślały jej niebieskie paznokcie. - To co ? Idziemy na zakupy ? - zapytała biorąc swój płaszcz Esme - Po to przyjechałyśmy. - zaśmiała się Izzy - Kto prowadzi ? - zapytała Anastazja - Na dwa samochody jedziemy, a ja prowadzę jeden. - odpowiedziała Klara bawiąc się kluczykami od samochodu z breloczkiem w postaci słońca połączonego z księżycem - Kto drugi ? - Jedziemy samochodami ? A nie brama czy coś w tym stylu ? - zapytała Izzy - No cóż kochana, nasz salon jest i dla Podziemnych panien młodych i Przyziemnych. - Anastazja wyjęła z miski klucze - Nawet nie wiesz ile dzięki temu potrafimy zarobić i ile pracowników możemy dzięki temu zatrudnić. Można powiedzieć, że rozwiązaliśmy w ten sposób bezrobocie w Podziemiu. - Całym ? - dopytała idąc za nią na zewnątrz - Zatrudniamy nawet wilkołaki. - rzuciła przez ramię - Jak się dzielimy ? - To może ja, Clary i Izzy z Klarą, a wy we trzy razem ? - zaproponowała Jocelyn - Dobrze. - rzuciła Anastazja Poszły razem za dom. Okazało się, że był za nim ogromny dziedziniec. Izzy zauważyła boksy dla ptaków, teraz otwarte i puste, plac zabaw dla dzieci z domkiem na drzewie, staw wokół, którego rozpościerał się romantyczny ogród z wierzbami płaczącym. Na uboczu stał długi parterowy budynek z wielkimi drzwiami i małymi oknami. Tam właśnie się skierowały. Anastazja otworzyła drzwi i zaprosiła ich gestem do środka. Okazało się, że była to wielka hala pełna samochodów i motorów. Izzy nie spodziewała się zobaczyć tak wielkiej różnorodności. Stały tam nowiutkie sportowe auta i motory, motocykle do motocrossa, samochody tak luksusowe, że aż biły po oczach pięknem. Stały też nieco starsze modele aut i motorów ale tak zachowane jakby nikt nimi nie jeździł. - Wow. Sporo aut. - skomentowała idąc za nimi koło rzędu połyskujących, wypolerowanych czterokołowych cacek - Mając kasę i możliwości skupujemy je. Klan też nimi jeździ, czasami. - odparła Esme. Łowczyni zobaczyła, jak spod auta, na desce z kołami wyjechał nie wampir, a wilkołak umazany olejem. Miał na sobie jeansowe spodnie na szelkach i popielatą bluzkę. Jego skóra była lekko opalona. Miał orzechowe włosy i zielone oczy. - Witam panie. - wstał i uśmiechnął się - Co do auta, wszystko z nim okey. Przegląd zaliczył na celujący. - popatrzył na czerwone sportowe auto i uśmiechnął się - Tak dbacie o auta, że przegląd to tylko na papierze musi przechodzić. - Miło to słyszeć Edwardzie. - powiedziała Esme z uśmiechem - Cieszę się, że tak szybko mogłeś przyjechać i jeszcze tu zrobić ten przegląd. - Nie ma sprawy dla stałych klientów. Powiem szczerze, że praca dla waszego klanu to już nie obowiązek, a przyjemność. - Dziękujemy. Idź do mojego ojca. On wypłaci ci należność. Jeszcze raz dziękujemy. - Esme patrzyła na auto - Zaraz pójdę, tylko się jeszcze wywoskuje i wypoleruje to cacko. Jutro przyjdę położyć lakier. Przy kole odprysł. - wskazał miejsce, gdzie lakier odpadł - Jesteś złotym mechanikiem. - skwitowała Esme i z uśmiechem odeszły do innych czarnych aut Izzy zauważyła na masce przytwierdzoną figurkę anielicy. Klara siadła za kółkiem. Jocelyn usiadała z przodu. Ona i Clary z tyłu. W drugim samochodzie na przodzie usiadła Amata, koło prowadzącej samochód Anastazji. Esme siadła z tyłu. Brunetka w ich samochodzie wyjęła komórkę i umieściła w plastikowej rączce, która trzymała go. Odebrała połączenie od Anastazji. - Jedziecie przodem ? - spytała odpalając auto - Okey. - usłyszały. Samochód obok ruszył i wyjechał z hali. Pojechały za nim. Izzy oparła się. Fotel w samochodzie był wyjątkowo wygodny i obity czarną skórą. Wyglądała przez okno. Dopiero teraz zrozumiała, że rezydencja wampirów była dwa, trzy kilometry oddalona od miasta. - A przy okazji, muszę wam o czymś powiedzieć. - Jocelyn zwróciła się do Klary i wampirzyc, które dalej były przy komórce - Co takiego ? - Klara spojrzała na nią i szybko znów odwróciła wzrok na drogę - Jestem w ciąży. - powiedziała delikatnie kładąc rękę na brzuchu - Zaczyna się drugi miesiąc. - Gratulacje. - usłyszały trzy wampirzyce przez telefon - Gratuluje. Jaki to szczęśliwy dzień dziś. - rzuciła Klara - Może powinnaś zostać w domu, a nie przyjeżdżać ? - Tak samo mówił Luke. - zaśmiała się - Jest dobrze. To będzie raczej moja najspokojniejsza ciąża. - Do trzech razy sztuka. - rzuciła Clary - Ciebie też pewnie będzie się to tyczyło. Jace już teraz mówi, że chce trójkę, czwórkę dzieci. - zauważyła Izzy - Raczej chodzi mu o sposób ich tworzenia. - zaśmiała się Amata w komórce - Nie tylko. - Clary patrzyła przez zaciemnione okno - Jemu nie tylko na tym zależy. On naprawdę chce być ojcem. - I pomyśleć, że wszystkie te zmiany przyszły z tobą. - Izzy spojrzała na nią - Gdyby nie ty to nawet przez myśl nie przeszła by mu myśl bycia ojcem, a poproszony o definicję dziecka pokazał by coś o rozmiarach dużego kota. - Możliwe. - rudowłosa uśmiechnęła się i wyjęła telefon z torebki - Jest niemożliwy. - podała z uśmiechem Izzy komórkę Łowczyni wzięła go i zobaczyła dwie wiadomości od Jace'a. Spojrzała na Clary. Skinęła głową. Otworzyła pierwszą. - Nie wpadłaś w kłopoty kochanie? XOXOX Jeśli nie wytrzymasz dzwoń, pójdę do Magnusa, otworzy mi Bramę i zabieram cię. - przeczytała uśmiechając się - Uwaga drugi SMS. Anielico, odpisz czy jesteś na miejscu, bo się martwię. A aaa i Perła też. Właśnie gryzie trampki, które Izzy kazała ci wyrzucić, a co schowałaś je w łazience. Poszły sznurówki. Moment... Nie martw się jednak. To buty Izzy. Masz zdjęcie. - Łowczyni spojrzała i oddała jej telefon. Faktycznie na zdjęciu były buty jej przyjaciółki - Zabije go. - warknęła - Daj mu spokój. Chce żebyśmy się spieszyły. - wzięła telefon i odpisała - Jesteśmy. - przerwała im Klara Wiki. ALL POSTS. Grayskys · 3/13/2016 in General. In which book do Clary and Jace discover that they are not actually brother and sister? So, I was wondering, in which book do Clary and Jace discover that they are not actually brother and sister? (edited by Grayskys) 1. Mauracurtiss · 3/13/2016. City of Glass. Księga III : Rozdział 7 : "mamy jednego mini Jace'a w drodze..." Hejka, Tak, jak to przeczytacie okaże się bardzo krótkie... A to przez fakt, że nie miałam zbytniej motywacji do pisania... Ostatnie posty to brak komentarzy już od jakiegoś czasu, tak trochę zero reakcji, więc... No nie przyłożyłam się i dość mocno zajęłam się zaniedbanym wcześniej rysowaniem. Postaram się, żeby rozdziały wpadały, to jasne, bo nie lubię zostawiać rzeczy niedokończonych, ale no nie dziwcie się, że mogą być krótsze. To tyle Owca Postać Valentine'a zniknęła, pozostawiając po sobie w sali nieprzyjemną ciszę. Łowcy patrzyli po sobie nie wiedzą co mają na to powiedzieć. Propozycja Morgensterna była niczym grom z jasnego nieba - nikt nie mógł spodziewać się, że zaproponuje coś takiego. Nim jednak ktokolwiek zaczął rozmowy Jia wstała ze swojego miejsca i odchrząknęła. - Myślę, że... Że to spotkanie powinno się w tym momencie zakończyć. Postaramy się obmyślić najlepsze rozwiązanie i kiedy podejmiemy jakieś znaczące decyzje zostanie zwołana kolejna narada... Na ten moment, proszę, abyście rozeszli się do swoich domów, za wyjątkiem... Przedstawicieli z Nowego Yorku. Proszę całą grupę na rozmowę, reszcie dziękuję... - powiedziała głosem, który bezwiednie urywał kolejne zdania, opadał i wznosił się po sali, niczym fala. Sam ten głos wystarczył chłopakowi, aby zrozumieć, że kobieta była wykończona, miała wystarczająco dość całej tej sytuacji, podziału Łowców i wewnętrznych waśni, które hamowały prace nad najważniejszą kwestią - sprawą jego ojca. Powoli podniósł się z ławy. Niemal od razu poczuł jak Isabelle złapała jego dłoń i mocno ją ścisnęła, przeplatając ich palce. Spojrzał na nią przez ramię. Nie patrzyła na niego, tylko na innych Łowców, którzy rzucali spojrzenia w ich stronę. Demonstracyjnie przerzuciła włosy na ramię i przytuliła się do niego, jakby chciała jednocześnie zasłonić te parszywe gesty innych, a jednoczenie pokazać im, że on jest tylko i wyłącznie jej. Tak jakby któraś dziewczyna mogłaby mi tak zakręcić w głowie jak ona, lub zainteresować się mną - pomyślał, obejmując ją i kierując się wraz z innymi do gabinetu Jii. Kiedy drzwi zatrzasnęły się i stanął koło nich Konsul, poczuł, jakby ktoś przyłożył mu do gardła sztylet, jak jakieś zwierzę w pułapce. Izzy musiała to wyczuć, bo nie pozwoliła mu nawet rozluźnić uścisku dłoni. - Musimy ustalić fakty... - zaczęła kobieta, opadając na swój fotel. - Mamy tylko jeden. Morgenstern to kłamca - stwierdziła oschle Jocelyn. - Zgadzam się z Tobą, ale to nie wystarczy, aby w razie głosowania przemówić Łowcą do rozsądku. Valentine ma rację i jeśli złożą wniosek będzie musiało dojść do głosowania. Złożył propozycję jawnie, więc nie mamy nawet jak ukryć tego faktu - powiedział Malachi, zwracając na siebie uwagę wszystkich w gabinecie. - Odkąd ty tak nas bronisz? - zapytał zaskoczony Jonathan, zanim ktokolwiek inny zdążył zadać to pytanie. - Fakty są za wami - mruknął po chwili. - Ty i twoja siostra w jego rękach możecie stanowić ogromne zagrożenie. Nie mogę nawet przed sobą ukryć znajomości stopnia twojego wyszkolenia i muszę stwierdzić, że jesteś jednym z najlepszych Łowców, nie tylko w swoim pokoleniu, ale być może w naszej historii. Cóż, nie łatwo cię kontrolować, ale jak widzę są osoby, które to potrafią... A twoja demoniczna strona sprawia, że jesteś niezwykle silny i sprawy. Szykuje się wojna, więc nie możemy wykluczać z walki wojowników. Poza tym... To co powiedział Valentine o twojej siostrze... - Że może pstryknięciem palca spalić demony? - dokończył, uśmiechając się chytrze. - Użył chyba słowa pokonać, albo zgładzić. Nie spalić - odrzekł Malachi, krzyżując ręce na piersi. - O co chodzi? - Jest prawie aniołem - mruknął hasłowo Luke. - Ma umiejętności aniołów... - Zagrajmy w otwarte karty - przerwał mu białowłosy. - Polityka, sprawy Nefilim i zgromadzenia w Gard to mętne sprawy. Powiedziałbym, że cholernie mętne sprawy. Nie mamy niestety czasu na takie pokerowe zagrywki. Clary włada niebiańskim ogniem. Po prostu, może wybić stado demonów. Może, ale przez fakt, że jest na wózku nie może brać udziału w walkach. Ale jest zdolna. Teraz ty powiesz dlaczego tak nagle dołączyłeś do fan klubu mojej rodziny. Malachi westchnął ciężko. Zmierzył wzrokiem każdego obecnego w pokoju i zatrzymał się na chłopaku. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Nie uważaj tego za wadę, ale znałem twojego ojca i miał tak samo sprawny umysł... Zawsze potrafił odnaleźć się w sytuacji i zawsze grał jak ty teraz. Nie można było mu odmówić... Do pewnego momentu. - Dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie i wybacz, ale to nie jest zagrywka mojego ojca, tylko mamy. Nie porównuj mnie do tego potwora, choć wiem doskonale, że nie uwolnię cię od jego dziedzictwa, zrozumiano? - Nie chce przegrać - powiedział powoli. - Jeśli będziemy się dzielić przegramy, bo właśnie tego chce twó... Morgenstern. Chce naszej sromotnej porażki i nie cofnie się przed żadnym krokiem. Pochłonęło go szaleństwo, które nie pozwala mu przejrzeć na oczy. Nie chce być jego następcą i przez moje osobiste poglądy sprowadzić całą naszą społeczność pod jego but. - Więc prywatnie dalej nas nie znosisz? - Prywatnie uważam, że jesteś agresywny, trudny do zdyscyplinowania i niebezpieczny... Ale dopóki ktoś cię hamuje nie będę się wtrącać, bo to tylko zniszczy wszystko. Dodatkowo prywatnie uważam, że sposób w jaki pracowaliście pod przykrywką, wyprowadzając nas w pole, a nie skupiając się nad złapaniem Morgensterna kiedy nie miał jeszcze takiej mocy był po prostu czystą głupotą i marnowaniem czasu i energii... Ale teraz tego nie zmienimy i możemy jedynie starać się łagodzić skutki... O ile jest to możliwe jeszcze. - Okey... Wierzę ci, bo wcześniej zastanawiałem się, czy nie jesteś podstawiony - mruknął chłopak. - Ktoś ma może pomysł, aby to samo uświadomić reszcie? - Na pewno nie możemy osobno chodzić od domu do domu - mruknął Robert. - Trzeba zwołać kolejną naradę... - Widziałeś co przed chwila zrobili - wtrąciła się Jocelyn. - Musielibyśmy opuścić salę, albo w ogóle się nie pokazywać. Mam wrażenie, jakby widok nas działa na nich jak płachta na byka. - Nie może was zabraknąć... Podniosą się krzyki, że jesteście wtedy u Valentine'a... - Na Anioła - mruknął Jonathan, wtulając twarz we włosy Izzy. - Czemu nasza rasa musi być skomplikowana jak pieprzone humorki Clary? - Nie mam pojęcia Jonathan, ale... Wiem, że musimy sobie poradzić z tym, tak jak jest. Nie mamy innych Nefilim pod ręką, to wiesz... - zaczął Luke z lekkim uśmiechem. - A szkoda... Chociaż nie ogłaszajcie pilnej produkcji nowych... Wystarczy na razie to, że mamy jednego mini Jace'a w drodze... Księga III : Rozdział 6 : "Sytuacja może być tragiczna" Tak więc moi Kochani, Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia życzę wam Wesołych świąt, pysznego karpia, cudownej atmosfery świątecznej w domach, pogody atmosferycznej i duchowej. A z okazji Sylwestra - OWCZEGO NOWEGO ROKU!! Spojrzał przez okno. Było już po północy, a on dalej nie przyszedł, ani nie wysłał wiadomości. Każda chwila sprawiała, że zaczynał coraz mocniej przeklinać głupotę i niesubordynację sługi. Zaczął zastanawiać się, czy to aby nie Nefilim nie wpadli na trop nieudanego, jak widać, informatora, czy po prostu przed przypadek, lub na swoje życzenie głupiec wpadł. Myślał, czy na pewno warto było zostawiać go przy życiu, kiedy miał doskonałą okazję do pozbycia się go. Przegryzł wargę. Jeśli będzie się spóźniał jeszcze przez kwadrans porzuci go. Nie miał zamiaru tolerować podobnych zachowań, zwłaszcza, że będzie go jeszcze dzisiaj czekał niezapomniany dla Gardu występ. Tak wiekopomna chwila nie mogła zostać spartaczona przez tak drobny szczegół jak spóźnienie informatora. Nie mógł sobie teraz pozwolić na błędy, skoro był tak blisko upragnionego celu. Zbyt blisko, aby teraz pozwolić sobie na przegraną. - Nie tym razem - powiedział do siebie, jeszcze raz wyglądając przez okno. Drobna postać szła drogą. Czarny płaszcz zasłaniał jej twarz, lecz on doskonale wiedział kto to. Zmełł przekleństwo w ustach i powoli podszedł do drzwi, starając się opanować irytację. Emocje były mu nie potrzebne. Żaden Nefilim nie powinien odczuwać emocji. Nie powinien ich odczuwać, już nigdy... - Martwisz się - stwierdził bez problemu, patrząc na swoją żonę. Stała na schodach Gardu, za kolumnadą, prawie niewidoczna dla wchodzących Nefilim, choć mogli oni udawać, że jej nie widzą. Ona jednak pilnie obserwowała ich twarze, gesty i mimikę, jakby szukała czegoś. Oznak, jak mogą się zachować w stosunku do jej syna. - Wiesz czemu... Jonathana nie powinno tu być. Mogliśmy wyjaśnić, że został z Clary i Jace'em... Przecież to byłoby normalne, jest w ciąży, której nie da się przewidzieć przebiegu... Obecność brata jest jej potrzebna... - Wiesz, że to nie przyniosłoby nic dobrego. Ta cała narada jest tylko po to, aby pokazać Jonathana i ty o tym doskonale wiesz... Gdyby nie przyszedł odebraliby to jako zdradę lub brak dobrej woli z jego strony. Miałby wtedy jeszcze trudniej niż ma teraz... - Dobrze, że chociaż ma Isabelle... - Ma nas wszystkich. Nie pozwolimy, aby cokolwiek mu się stało. - Nasze wysiłki mogą nic nie dać Luke... Również nasza wiarygodność stoi pod znakiem zapytania i obawiam się, że my w tej sytuacji nie możemy nic zrobić... Nienawidzę takich sytuacji... - Wiem Jo... Odkąd to się stało chcesz mieć choć gram kontroli nad sytuacją. - Wtedy utraciłam ją... Utraciłam kontrolę i ona ucierpiała... Na całe życie potwornie ucierpiała i to moja wina... Z resztą, gdybym bardziej pilnowała Valentine'a, być może Jonathan miałby teraz łatwiej w życiu... - Jocelyn, nie powinnaś się o to wszystko obwiniać. To nie była twoja wina. Nie miałaś wpływu, sama najlepiej wiesz, że Valentine stał się nieprzewidywalny i... Szalony. Nie można powstrzymać szaleńca... Nie samemu. - Myślisz, że teraz damy radę go powstrzymać? - Jo... Walczymy teraz o dobro naszego wnuka, córki i syna... Miałaś kiedyś większą motywację do działania? - Gdyby tylko motywacja się liczyła, już dawno byłby spokój - westchnęła, patrząc jak zmniejsza się liczba Łowców wchodzących do Gard. - Zaraz się zacznie... Siedziała przy oknie, wpatrując się w szklane wieże. Nie sądziła, że kiedyś od miasta, które dawało jej poczucie bezpieczeństwa, będzie bił taki niepokój. Kiedyś, patrząc na Alicante miała wrażenie, że patrzy na spokojną ostoję, miejsce, gdzie każdy Nefilim może poczuć się bezpiecznie. Teraz, kiedy był tam jej brat, obnażony ze swojej skrywanej, dzikiej, ciemnej natury, od tej twierdzy bił niepokój. Patrząc na szklane wieże myślami biegła po uliczkach prosto do Gardu, aby zakryć, nawet własnym ciałem, brata. Jonathan przecież nic nie zrobił, a Nefilim oskarżali i wytykali go palcami jak mordercę, którym przecież nie był. Usłyszała jak Jace cicho wszedł do pokoju i postawił na stole tace. Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - Boisz się o niego? - Wiem, że to głupie, bo sam sobie świetnie radzi, ale... To nowa dla niego sytuacja. Wcześniej jak był postawiony w stan oskarżenia nie powiedział nic, bo nie chciał mnie wydać. Teraz będzie musiał wszystko powiedzieć, a to go przeraża. Powiedzieć wszystko? To przecież jego osobiste sprawy. - Podczas przesłuchań nie ma takich... Nawet jeśli nie są przy użyciu Miecza - mruknął cicho. - Nie powinnaś się jednak tak martwić. Pamiętaj o dziecku... - Boję się - wyszeptała. - Jace, to mój brat, a ja nic nie mogę zrobić... Nic, rozumiesz? Nie odpowiedział. Delikatnie zwolnił hamulec przy jej wózku, po czym poprowadził ją ku łóżku. Bez pytania ostrożnie wziął ją na ręce i położył na łóżku. Usiadł koło niej, tak, że patrzyła na niego, po czym ucałował jej dłoń. - Nie martw się o niego. On wie, jak to wszystko wygląda i jestem pewien, że przygotował się na to wszystko. Żył w tu pod przykrywką kilka lat i widział na swoje oczy wiele przesłuchań, rozmów z Radą, bądź sam przed nią występował. Zna tych wszystkich ludzi, lepiej niż myślisz... - Wierzysz w to? Że wszystko się dobrze skończy? - Clary... Ja w to nie wierzę... Ja zrobię wszystko, aby nasze dziecko przyszło na najlepszy świat jaki możemy mu zorganizować. Nie pozwolę, aby nasze dziecko miało tak trudne życie jak my. Zrobię wszystko, aby... Aby było mu lepiej. - Jace... - wyszeptała, słabo uśmiechając się. - Pamiętaj tylko, że jeśli przy tym Tobie się coś stanie... Ja tego nie wytrzymam, jeżeli... - Csiii... Nie myśl o tym skarbie - odszeptał, przytulając się do niej. Wtuliła się w niego, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychała jego zapach słońca i pieprzu, który koił jej zszargane nerwy. Nie umiała powiedzieć, dlaczego, ale chłopak był dla niej jak narkotyk... Wystarczyła sama jego obecność, a zapominała o wszelkich problemach i przeciwnościach. Jego ciepłe pocałunki, składane na jej policzkach, skroniach, nosie, powiekach i ustach zabierały ją do innego wymiaru, gdzie nie było nic z tych przykrych rzeczy tego świata. Dotyk jego ciepłych dłoni na jej skórze, niosący słodkie zatracenie. To był Jace, jej lek na całe zło, narkotyk, ukochany ojciec jej dziecka. - Clary... Magnus był dzisiaj u ciebie? Albo Tessa? - Czemu pytasz? - Dziecko... Na pewno wszystko jest w porządku? Nic cię nie boli, nie masz już mdłości? A może mój aniołek ma jakąś zachciankę? - Moja jedyna zachcianka jest na miejscu - wyszeptała i delikatnie pocałowała go. Jace nie pogłębiał pocałunku. Wszystko zostało na etapie wolnego, leniwego ocierania się warg zakochanych. Jedynie jego dłonie nieśpiesznie sunęły to w górę, to w dół po jej plecach. - Valentine nie jest głupi. Najprawdopodobniej zbiera teraz armię, przy pomocy zdobytych środków. Musimy być w gotowości do obrony miasta - odezwała się Jocelyn zirytowana przebiegiem obrad. Już od dwóch godzin Łowcy przeskakiwali z tematu Morgensterna na temat jej syna, lub jej, nie zajmując się zbytnio najbardziej palącą kwestią. - A ty oczywiście wiesz to najlepiej - odrzekł głos z głębi sali. - Taka niby mądrala, a żadne z twoich dzieci nie uniknęło losu eksperymentu... - Hola. Panowie, Panie! - krzyknął w końcu Konsul. - Kwestia Państwa Garroway i ich dzieci to prywatne sprawy rodzinne. Kwestia wierności ich wobec Clave powinna być jasna, skoro wszyscy zasiadają jako pełnoprawni Nefilim, łącznie z obecnym tu Jonathanem Fairchildem obecnym na sali, a w niedługim czasie i jego siostrą, która niedługo uzyska pełnoletność. - A mi się wydaje Konsulu, że oficjalnie nie było głosowania na ten temat - warknął Nefilim z Petersburga. - To nie zgodne więc z prawem, aby... - Mamy sytuację wyjątkową - uciął Malachi. - Prawo nie przewiduje, aby jeden z nas zadał nam tak ciężkie straty jak wykradzenie dwóch Darów Anioła, wybicie większości Cichych Braci, eksperymentowanie na naszej krwi, czy nielegalne posiadanie krwi anioła. Jeśli mielibyśmy działać teraz tak ospale i długoterminowo, Valentine zaatakowałby nas, zanim przegłosowalibyśmy choćby obecność Nefilim z Nowego Yorku. - Dura lex, sed lex Konsulu. Mamy swoje zasady i powinniśmy się zatracać w bezprawiu... - Na to jest stanowczo za późno - warknął Valentine, który nagle pojawił się na środku sali. - Od chwili, gdy podpisaliśmy układy ze ścierwem Świata Podziemnego nie mamy ani krzty prawa, a tym bardziej honoru. - Valentine - syknął Jonathan, który do tej pory siedział cicho, od czasu do czasu, zaciskając palce na dłoni Isabelle. - Bo ty wiesz coś o honorze niby, że chcesz nas pouczać? - Ciebie wielu rzeczy nauczyłem... Nie pamiętasz co zrobiłeś w Jasnym Dworze? - Akurat nie ty nauczyłeś mnie walczyć, tylko Samuel. Ty za to pięknie potrafiłeś mnie wychłostać - warknął. - Byłeś bardzo trudnym przypadkiem, kiedy chodziło o odrobinę dyscypliny... Miałeś odziedziczyć po demonach siłę, a nie umiłowanie chaosu i okrucieństwo. - Ciągle wyliczasz swoje wady - zaprotestował. - Ty uwielbiasz chyba chaos, skoro budujesz armię demonów, z którymi powinieneś walczyć. - Walczę. Walczę z tymi, z którymi wy nie potraficie... Co to zwykłych to twoja siostra mogłaby, dzięki mnie, jednym pstryknięciem palców zgładzić je, ale tego nie robi, bo zginąłby jej ukochany braciszek, który sam jest demonem. - Ciekawe, przez kogo... - warknął. - Gdybyś nie był tchórzem i był tu naprawdę, a nie przez hologram zabiłbym cię za to wszystko. - Nie ładnie podnosić ręki na ojca... - Nie skrzywdziłbym taty nigdy... Sam widzisz jak Luke przy mnie siedzi i jakoś jemu nie grożę - powiedział, uśmiechając się. Valentine na chwile zamilkł. Po chwili jednak roześmiał się. - W Jasnym Dworze jakoś mówiłeś, że zabijesz wszystkich... Ale dobrze, dobrze synu... Nie udałeś się, tyle w temacie. Ale mam propozycję. Gdybyś tylko ty i twoja siostra przyszli do mnie, moglibyśmy popracować nad tym... Zamiast wywoływać wojnę... - dodał, patrząc na innych Łowców. - Wasza matka mogłaby znów do mnie wrócić i byśmy zaszyli się gdzieś, spokojnie budując rodzinne relację... - Na szczątkach moich rodziców? - prychnęła Jocelyn. - Każdy wie, że chcesz wojny. Nie osładzaj swoich słów, bo to nie działa, Morgenstern - warknęła. - Dobrze. Więc skoro wolisz słowa nie ojca, a poważnego człowieka... Układ jest aktualny. Wy się oddajecie mi, a ja nie wywołuje wojny. - Nie kłam - warknął Jonathan. - Nie umiesz powiedzieć słowa bez kłamstwa. Nic, co mówisz nie jest prawdą... - Nie Tobie to oceniać synu, bo to propozycja do Rady, która ma obowiązek zrobić głosowanie i to oni decydują większością o waszym losie... - mruknął, znikając z uśmiechem na twarzy. Jonathan dopiero po chwili zrozumiał. Rada odda ich bardzo chętnie, nawet bez głosowania. Samosąd, aklamacja... Jeśli czegoś nie zrobią to sytuacja może być tragiczna. Księga III : Rozdział 5 : "Tylko to się liczy" Kochani, dzisiaj rozdział dla fanów Izzy i Jonathana... Usłyszał jak cicho otworzyła drzwi i jeszcze ciszej zamknęła je za sobą, jakby w obawie, że za pierwszym razem zrobiła to za głośno. Słyszał jak miękko stawiała bose stopy najpierw po drewnianej podłodze, potem po miękkim dywanie. Poczuł, jak ostrożnie położyła się koło niego. Jak delikatnie podciągnęła się do góry, tak, że gdyby się odwrócił, jego twarz mogłaby wtulić się w jej obojczyk. Delikatnie zaczęła gładzić go po głowie, jakby był dzieckiem oraz po plecach, jakby chciała go uspokoić. Nie powstrzymał się. Odwrócił się i mocno wtulił twarz w jej ciepłą skórę, przywarł ciałem do jej ciała, pozwolił, aby płuca zapełniły się słodkim zapachem ukochanej. Pękł. - Nienawidzisz mnie dalej, za to jak się zachowuje, prawda? - zapytał cicho. - Kocham cię - wyszeptała powoli. Podniósł się. Patrzył w jej ciemne oczy, które sprawiały, że wszystko w nim topniało. Żadna stal, oręż, nawet anielski płomień, jakim jego siostra władała, czy nawet sam Archanioł Michał, nie potrafiłby tak go obezwładnić, jak te oczy. Ciemne, czekoladowe oczy, okolone długimi, czarnymi, lekko podkręconymi rzęsami. - Jak możesz kochać, kogoś takiego jak ja? - Po prostu. Tak po prostu, jak oddycham teraz, tak kocham ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje tlenu do oddychania, tak bardzo potrzebuje ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje ziemi, na której mogę chodzić, tak bardzo potrzebuje, żebyś był obok mnie. Po prostu i nie ma tu żadnych warunków. Potrzebuje i kocham cię takiego, jakim jesteś. Nic tego nie zmieni. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca, moja kochana - wyszeptał, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek. - Ja... Jestem potworem. Demonem, którego nie... - Skończ - warknęła. - Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że mnie to nie obchodzi? - Bo mnie nie znasz Iz... - wyszeptał, odsuwając się od niej. Powoli usiadł na drugim końcu łóżka, jednak dalej patrzył jej w prosto w oczy. Zielone tęczówki nie poruszyły się nawet, nie pozwalając źrenicom zmienić obrazu, jaki widział. Przez chwilę dziewczynie wydawało się, że zastygł niczym statuetka. - Nie zdajesz sobie sprawy, do czego jestem zdolny... - Jonathan - wyszeptała, chcąc się do niego zbliżyć, ale gestem ręki powstrzymał ją. - Naprawdę chcesz wiedzieć, kim jestem? Kogo naprawdę pokochałaś? - Ciebie i nic tego nie zmieni durniu - wypaliła. - Valentine zmienił mnie. Podawał mojej matce krew demona, silnego demona bo Lilith, rozumiesz? Mam krew potężnego demona w sobie... Kiedy się urodziłem myślisz, że wyglądałem, jak normalne dziecko? Nie... Blady, ale potężny. To nie było wątłe ciałko noworodka. Miałem uścisk w palcach tak mocny, że złamałem małego palca służącej, która była przy odbieraniu porodu... Ale najgorsze były i są moje oczy, Isabelle. - Są piękne - wyszeptała. - Nie. Nie są. Są piekielne, demoniczne, pełne zła i zniszczenia. Nie ma tam nic, co można by pokochać. Uwierz mi. - Jona... - Chcesz się sama przekonać? - zapytał cicho. Skinęła głową bez słowa. Odetchnął głęboko. Zamknął mocno oczy, tak jak zawsze, kiedy zachowywał się dziwnie i unikał jej wzroku, tak jak wtedy, kiedy po walce uciekał, zamykał się, znikał, czekając, aż wszystko minie. Być może aż zapomni... Ale nigdy nie zapominała. Powoli otworzył oczy. Były takie same - zielone jak łąki Idrisu, pełne miłości. Już miała zapytać się, co niby miało się zmienić, kiedy zobaczyła je. Czarne plamy, które zaczęły niemal zlewać oko, nie tęczówkę, ale oko. Oboje oczu zasuwało się jakby czarną gęstą mgłą, aż oba oczodoły zmieniły się w czarną pustkę, w której odbijał się błysk. Nie widziała żeby czerń inaczej zasunęła białka, lub tęczówkę. Wszystko było idealnie czarne. Siedziała, wpatrując się w to zjawisko z rozchylonymi ustami. Nie potrafiła zmusić żadnego mięśnia do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Była po prostu posążkiem, lalką, która nie mogła się poruszyć z własnej woli. - To są moje oczy - powiedział. Nie był to jednak ciepły głos. To był głos, który brzmieniem przypominał stal, lód, bądź nawet i pokryty lodem metal, chłodny, ale czysty w brzmieniu. Obcy. Jakby odległy, nieznany. - Mój głos, również cię przeraża, drobna Isabelle... Na razie nie masz się czego bać... Dopiero kiedy jestem wściekły druga natura daje o sobie znać. Wtedy jestem niebezpieczny, mogę skrzywdzić kogoś, na kim i zależy, powiedzieć słowa, których później żałuje... - To znaczy? - zapytała cicho. - Cóż, najlepiej to jak zapytasz Aline... We Dworze Faerii... Zasłoniłem Jace'a przez ciosem. Miecz przebił mój bok, ale - delikatnie uniósł koszulkę, pokazując idealnie gładkie mięśnie brzucha. - Nie ma po tym śladu, bo idiota zrobił to zwykłym mieczem, który nic mi nie robi. No oprócz uruchomienia autodestrukcji. Demon przejął kontrolę i zacząłem rzucać, że wybije ich wszystkich, a jeśli Malachi będzie mi przeszkadzać to i jego zabije... Że zabije wszystkich, nawet własną matkę... Mama próbowała mnie uspokoić i to zrobiła... - Jak? - Izzy... - wyszeptał już swoim głosem, a jego oczy wróciły do normalnego, wyglądu białych białek i zielonych tęczówek. - Ja... - Powiedz mi. - Powiedziałem - wyszeptał, zwieszając głowę. Zmarszczyła brwi, myśląc nad każdym jego słowem. Szerzej otworzyła oczy, patrząc na niego. Skulił się, patrzył na swoje dłonie, które leżały na kolanach. Włosy, bezładnie opadające mu na oczy, ukrywały jego spojrzenie. Wypuściła powietrze z płuc i haustem nabrała nowe. Uśmiechnęła się lekko i rzuciła się w jego ramiona. Przytuliła go do siebie, opasując go w pasie nogami. - Na prawdę, moje imię... - Wspomnienie ciebie... - poprawił cicho. - Nie umiałbym... Nie chciałbym, żebyś mnie widziała wtedy... Jestem potworem. Demon jest we mnie i tego nie zmienię, a nie chce znów cię skrzywdzić, wywołać łzy... Ja, nie powinienem... - Dureń z ciebie - wypaliła. - Dureń. Nie widzisz? Płomień Clary budzi twoją demoniczną stronę, a jednak nie atakujesz Clary, choć powinna być... Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale naturalnym wrogiem. Za bardzo ją kochasz, aby ją skrzywdzić, a skoro... - Ciebie też kocham za bardzo, żeby jeszcze bardziej cię skrzywdzić,a jednak to robiłem. Nie zasługuję, żeby z Tobą być... - Miłość to nie nagroda w wyścigach, ani stypendium, na które trzeba sobie zasłużyć. Miłość to miłość i kropka. Nie powiesz mi, że nie zasługujesz na miłość, bo to od ciebie nie zależy. Po prostu cię kocham i masz się zamknąć, bo twoje oczy są piękne. Nie obchodzi mnie, czy są zielone, czy czarne. Są twoje Jona, a przynajmniej teraz, kiedy mi je pokazałeś. Nie wiem, jak wyglądają, gdy jesteś zły, ale wnioskując po tym, co mi mówiła Clary... Nawet kiedy jesteś zły unikasz mnie, żebym cię nie odtrąciła... - Naprawdę ci to powiedziała? - zapytał, patrząc na nią. - Pomyliła się? - Kocham cię Isabelle - wyszeptał cicho. - Dureń - mruknęła, przytulając się do niego. - Tylko mój dureń. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, przytulając się do niego mocniej nie zwracając uwagi na nic, poza ukochanym chłopakiem. Chłopakiem,którego dłonie właśnie gładziły jej plecy. - Jak... Jak bardzo ci to przeszkadza? - zapytała cicho. - Demoniczna strona? Cholernie... Nie mogę się denerwować, bo pod wpływem mogę zaatakować kogoś bliskiego. Choć to czasem pomaga... Muszę to przyznać, bo jak widziałaś szybko zdrowieje i nie da się mnie zabić od tak zwykłym żelastwem. Potrzeba serafickich ostrzy lub płomienia, więc trzeba trochę więcej wysiłku, a przy broni dodatkowo dość mocno mnie pokiereszować. To jednak nie jest moim zdaniem warte swojej ceny... - Czemu boisz się przyszłości i możliwości posiadania dziecka? Nie to, żebym naciskała, że go chce teraz, ale... Nie rozumiem... - Nie chce, żeby ktoś jeszcze nosił brzemię demonicznych korzeni... To jest zbyt trudne Isabelle... - Powiedź to Jace'owi - mruknęła, wtulając głowę w jego pierś. - Tessa jest jego przodkinią, a jest Podziemną i wszystko jest dobrze. Nie powinieneś moim zdaniem przejmować się takimi rzeczami. Jesteś jaki jesteś. Być może i to dobrze nawet, bo znasz swoje demony najlepiej na świecie. Wiesz co możesz zrobić i jak się uspokoić, a niektórzy żyją w błogiej do czasu nieświadomości. Nie znają swoich demonów i nie wiedzą jak z nimi walczyć, a potem ludzie się dziwią, że na przykład tak bardzo się zmieniają. Ty wiesz z czym walczysz... - Nie każdy ma swoje demony. Nie wyobrażasz sobie na przykład, abyś te miała... - Każdy je ma, Jona. Nie ukryje się przed nimi nikt i wiesz to najlepiej. Spójrz na Clary, jej największym demonem jest chyba jej wózek i osoba, która ją sprowadziła na niego. To utkwiło w niej tam mocno, że stało się jej częścią, z którą musi walczyć. - Tak... Jednakże ona nie jest taka... Okrutna, a ja staje się bezwzględną maszyną do zabijania. To straszne i... - Jona. Spójrz na mnie - poprosiła, delikatnie gładząc jego twarz, a następnie opuszczając ręce na jego dłonie. Delikatnie uchwyciła je i podniosła do swojego gardła. Położyła je na swojej szyi i spojrzała na niego pytająco. - Dałbyś rade mnie teraz udusić? - Iz... - westchnął, zabierając swoje ręce, jakby szyja dziewczyny oparzyła go. - Jak możesz... Przecież... - No właśnie. Nie jesteś bezwzględną maszyną do zabijania. Temat mamy chyba zamknięty, więc... Czy możesz już nie uciekać ode mnie? - Nigdy więcej kochanie - wyszeptał, uśmiechając się lekko. - Ale nigdy się nie bawmy już w pytanie, czy się uduszę... To nie jest dobre, zwłaszcza, gdy... Gdy pomyślę, że mógłbym to zrobić, to mam ochotę iść się co najmniej utopić. - Mhm... Uważaj bo ci pozwolę - mruknęła, ciągnąc go na siebie. Leżał na niej. Roześmianej dziewczyny, którą kochał bardziej niż mógłby kiedykolwiek pomyśleć. - Kocham cię Isabelle - powiedział i ucałował jej nos. - Kocham cię tak bardzo, że czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, żebym mógł tak kochać. Według planu mojego ojca nie powinienem nigdy kochać, powinienem żyć bez uczuć, nie znać ich, lub znać jedynie gniew i nienawiść... Na szczęście matka o mnie walczyła, później razem z Clary i Luke'em... Nawet nie wiesz, jak momentami była to trudna walka, kiedy wpadałem w szał... Na Anioła, czasami mówiłem, że zabije wszystkich... Wyobrażasz sobie? 5-letnie dziecko, grożące, że zabije i rzucające sztyletami po pokoju, starając się trafić we własną matkę... Przytuliła go do siebie, wtuliła jego ciało, w swoje, gładziła po plecach, starając się przegnać wszystko to, co było złe. - Kochasz mnie, a ja kocham ciebie... Tylko to się liczy. Wszystko inne to dodatki do naszego życia, a na niektórych nawet nie warto się skupiać. Po prostu... Żyjmy, dobrze? - Jeśli się nie zgodzę, to mnie odepchniesz i co najwyżej poprzytulam tylko twoje plecy, co nie? - Możliwe... - Żyjmy więc sobie... Carpe diem, kochanie... Księga III : Rozdział 4 : "słowa, które mogły złamać ją" Na wstępie ogłoszenie parafialne. Ponieważ pod ostatnim postem zainteresowanie odnośnie jakiegoś nazwijmy to eventu na 4 lata, które pisze dla Was na Blogspocie było niemalże zerowe, to po prostu nic nie będzie. Postaram się pisać co piątek, ale wiecie - jakby w piątek się post nie pojawił to na pewno będzie w niedzielę. Przyjmijmy taki harmonogram. Suma sumarum, na pewno będzie rozdział w tygodniu. Jeśli ktoś stąd czyta Owca Life to tam będzie ta sama formuła co jest, czyli post co niedzielę. Na tym chyba kończymy ogłoszenia, miłego rozdziału Owca :D Postać przesuwała się po drodze, niczym widmo, albo upiór, który powstał z dawnego pobojowiska i w pełni księżyca zmierza tam, gdzie miał iść razem z innymi kamratami, szukając zemsty i ukojenia. Dowodem, na to, że postać jednak należała do świata żywych był jej ciężki oddech i sapanie. Lecz nic poza tym, nie przemawiało za tym, że to faktycznie człowiek, a nie zjawa. Jego łachmany wisiały na nim niczym na starym strachu na wróble, a kościste, niemal białe palce, jak dłonie upiora co jakiś czas wysuwały się pod resztek płaszcza, aby naciągnąć podarty kaptur na wynędzniałą twarz. Zatrzymała się. Rozejrzała się i spojrzała w górę, na zasłonięte chmurami niebo. Długie westchnienie, zmieszało się ze szlochem pełnym bezsilności. Owa chwila załamania nie trwała jednak długo. Kościste palce znów zaciągnęły rozchełstane odzienie, a postać ruszyła dalej. Ku granicy. Drzewa zaszumiały. Dźwięk ten wydawał mu się złowrogi, jakby słyszał w tym wojenną wrzawę, krzyki demonów, wrzaski niemal stratowanych w tłuszczy walczących i jęki rozpaczy tych, którzy zobaczyli nieruchome ciała bliskich. A przecież były to tylko liście poruszone wiatrem. Mimo tego rozejrzał się niespokojnie. Teraz nie mógł ryzykować niczego. Niby byli dość blisko miasta, aby w razie ataku przybyła pomoc, a runy, którymi ten teren obłożyła Clary, razem z czarami Magnusa, powinny stanowić solidną ochronę, ale teraz nie chodziło tylko o ich życie. W grę wchodziło dziecko. Mała istotka, która na razie, według słów czarownika i Tessy, była na razie zbiorem komórek. Ale dla niego było to coś więcej niż kilka małych struktur, które na razie nie budują na razie w pełni nawet jednego palca. Dla niego, to była mieszanina genów jego i jego ognistowłosej ukochanej. Dla niego w tym momencie to było wszystko, za co warto było nawet zginąć. Zerknął przelotnie na okno sypialni. Nikogo tam nie było, ale wiedział, że wszystko to, co nadawało sens jego życiu w tym momencie leżało pod pierzyną i spokojnie spało, najprawdopodobniej leżąc na boku, wtulone w zwiniętą pościel, jak gdyby była to ogromna przytulanka. Uśmiechnął się lekko. Tak sielski i delikatny obrazek, nie mógł zadziałać na niego lepiej. Jednak ten spokój nie trwał długo. Liście znów zaszumiały złowrogo. Rozejrzał się, a jego uwagę przykuła nieco pożółkła kartka, przyszpilona do drzewa prostym sztyletem. Podszedł do niej powoli, uważając na każdy ruch, mimo iż zdawał sobie sprawę z potęgi ochronnych zaklęć, jakie otaczały obszar rezydencji. Ostrożnie wyciągnął broń, zwracając uwagę na każdy dźwięk, najmniejszy szelest, czy inny powiew powietrza. Nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Wyjęcie ostrza z kory nie spowodowało żadnych innych skutków, poza opadnięciem strony do jego stóp. Ostrożnie schylił się po nią i odwrócił. Zmarszczył brwi, czytając zapisek, napisany poszarpanym pismem, odpowiadającym, jego zdaniem plugawej treści. Kiedy tylko ostatnie słowo, niczym echo wybrzmiało w jego głowie, miał ochotę poszarpać papier na strzępy, a następnie znaleźć osobę, która śmiała się w ogóle pomyśleć o takiej treści wiadomości. Powstrzymał się jednak. Był co prawda na granicy, między niepohamowanym szałem, a wybuchem gniewu, napinał papier do granicy rozdarcia go, ale zwolnił uścisk. Spróbował wziąć głębszy oddech. To jednak był dowód. Ale z drugiej strony słowa, które mogły złamać ją. Ciche pukanie zmąciło myśli kobiety. Podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na lekko uchylone drzwi, przez które obserwowały ją dobrze znane jej oczy. - Coś się stało Aline? - Czy możemy porozmawiać? To chyba dość pilne i myślę, że ważne... - Chyba? Dziewczyna weszła do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Usiadła na krześle przed matką, zagryzając ze zdenerwowania wargę. Położyła dłonie na kolanach i przez dłuższą chwilę przyglądała się żyłom, które wyszły przez zaciskanie palców w pięści. - Po prostu, kiedy chodzę po mieście czuje się teraz nieswojo. Na ustach każdego są Morgensternowie, bynajmniej w dobrym znaczeniu. Każdy ma co do nich zarzuty. Kobieta zmarszczyła brwi, coraz pilniej słuchając córki. Nie sądziła, że aż tak negatywne nastroje wywoła powrót rodziny do Idrisu. - Prawie każdy boi się Jonathana. Niektórzy opowiadają straszne historie, jak to demon może przejąć nad nim kontrolę i że może powybijać wszystkich, kogo tylko będzie chciał. Po mieście krążą plotki z tego, jak zachowywał się w Jasnym Dworze, podczas zasadzki.... - westchnęła, wzdrygając się na myśl tego wydarzenia. - Mamo, jestem świadoma tego, co wtedy mówił, ale przecież każdy widział, jak zareagował słysząc imię Isabelle. Jak imię jego siostry odbiera mu... Albo raczej ratuje go od tej demonicznej strony. On nie byłby w stanie nas skrzywdzić, a każdy teraz trzyma przy sobie przynajmniej jedno serafickie ostrze i czuje, jakby miałoby być wymierzone prosto w Jonathana. Wiem mamo, że to... Skomplikowana sytuacja, ale jednak wszyscy wychowywaliśmy się razem. Razem się bawiliśmy, spędzaliśmy czas i trenowaliśmy. Nikt inny nie zna ich lepiej od nas, a my teraz milczymy kiedy inni ich atakują. To mi nie pasuje, dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Nie możemy teraz dopuścić, aby jeszcze wśród nas były teraz rozłamy. Wszyscy mamy jeden wspólny cel - pokonanie Morgensterna. - Masz racje, potrzebujemy teraz jedności... - wymruczała w końcu, masując swoje skronie, chcąc ulżyć sobie w bólu migrenowym. - Nie możemy zostawić ich samych. Clary jest w ciąży, jeśli się o tym dowie może zareagować zbyt impulsywnie, a to może być opłakane w skutkach. - Myślisz, że mogłaby... - Poronić? Możliwe. Pytałam Magnusa jak przewiduje jej stan. Przez fakt, że płynie w niej krew anielska, która na dodatek skumulowała się z nadwyżką jaką posiada Jace nie można określić, jaki przebieg będzie miała jej ciąża... Trzeba naprawdę na nią uważać. - Myślisz, że Łowcy się tym przejmują? - Nie. Zdaje sobie sprawę z tego, że dla nich Morgensternowie to zdrajcy... Wystarczy mi postawa Malachiego, który ciągle chce zmienić moje stanowisko wobec nich... Od zajścia w Jasnym Dworze chce zamknąć Jonathana w izolatce... Gdzie czekałby na śmierć. - Czemu nie zmienisz go? Możesz go odwołać... - Gdyby to było takie proste... Łowcy oskarżą mnie wtedy o zbytnią przychylność wobec Morgensternów i że usuwam ze stanowisk wszystkich, którzy mają odmienne zdanie. Poza tym nie potrzebuje w czasie wojny kolejnych utarczek i dodatkowej papierologii odnośnie wyboru nowego Konsula. Pamiętaj też, że wrogów trzeba trzymać blisko. Wole go kontrolować, niż gdyby miał poza moją kontrolą działać na własną rękę. Tak jest bezpieczniej dla wszystkich. - Dlaczego on właściwie jest tak przeciwko Morgensternom? - Nie wiem i chyba się nigdy tego do końca nie dowiem. Sądzę, że po prostu boi się swojej pozycji. Może myśli, że będę chciała wprowadzić Jocelyn na jego miejsce. - A wprowadziłabyś? - Nie... Nie dlatego, że nie nadawałby się. Kto wie, może i by się sprawdziła lepiej niż Malachi, ale to kiedyś. Teraz jest po zbyt wielu przejściach. Nie chce dodawać jej ciężaru, zwłaszcza, że tyle już przeszła. Poza tym obecnie jej nazwisko nie przyjęło by się jako nazwisko Konsula. Łowcy nie mieliby do niej należytego szacunku lub traktowali jak swojego wroga. Jest niezwykle silną i bystra kobietą, ale jej przejścia... W dodatku ma na głowie Jonathana i Clary, nawet jeśli oboje mocno się usamodzielnili... Zawsze będzie ich mieć pod swoją opieką i będzie obok nich zwłaszcza teraz przy Jonathanie. - To widać. - Pani Inkwizytor - zaczął Malachi, wchodząc do pokoju, ale urwał widząc matkę i córkę. - Przepraszam, za takie wyjście. Nie było zaplanowanego żadnego spotkania i sądziłem, że jesteś sama. - Nic się nie stało. Proszę, co masz za sprawę? - Tak jak prosiłaś zorganizowałem spotkanie na jutro odnośnie naszej obrony. Czy mogę wiedzieć, dlaczego macie takie... Niepocieszone twarze? - Wewnętrzne sprawy... - rzuciła zdawkowo Aline, widząc, że matka nie umie dobrze określić tematu ich rozmowy. - O imieniu Morgenstern? - dopytał Malachi. - Wiedziałem - powiedział po chwili ciszy, podczas której żadna z kobiet nie umiała ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. - To raczej nie jest sprawa, o której chciałabym z tobą rozmawiać, za przeproszeniem... - Wiem dlaczego... Byłem głupi i zaślepiony. Zrozumiałem, że nie powinienem teraz dzielić naszego społeczeństwa. To jest jedynie po myśli Morgensterna, nie na naszą korzyść - powiedział poważnie, nie wyrażając przy tym żadnej pogardy. - Jeśli są jakieś kłopoty chcę chociaż zaoferować pomoc. Sprowadzić Cichego Brata do Clarissy? Udostępnić broń innym? Cokolwiek, czym mógłbym się zająć, a pokazałoby szczerość moich intencji? - Doprawdy chciałbyś im teraz pomagać? - Pani Inkwizytor, chcę, czy nie chcę - to się nie liczy. Liczy się jedność Nefilim, a także fakt iż... Nie ma żadnej ustawy, która pozwoliłaby ich skazać, a według naszego prawa nie ma przestępstwa bez ustawy. Są więc pełnoprawnymi Nefilim, których ja, pełniąc urząd Konsula powinienem chronić przed każdą krzywdą, jaka mogłaby ich spotkać. To jest zadanie mojego urzędu, które chce wypełniać, dlatego nie mogę pozwolić sobie na prywatne osądy... Przynajmniej w wymiarze mojego urzędu, a każdy wie, iż to co myśli Nefilim, a to co robi nie musi znajdować odzwierciedlenia. Mam takie zadania i muszę je wykonywać. Obie kobiety patrzyły na niego z niemym podziwem. Żadna nie sądziła iż może zajść w człowieku taka zmiana, nawet jeśli ograniczała się do sfery jego urzędu i poczynań. Nikt w końcu nie mógł sprawdzić tego, co tak naprawdę myślał, ale to co przed chwilą zadeklarował było postępem. I to milowym. - Dobrze. W takim razie możesz zastanowić się jak przetłumaczyć Łowcom to co sam zrozumiałeś. Że potrzebujemy jedności, nie ostracyzmu - stwierdziła Jia, uśmiechając się do niego blado. - Cieszy mnie ta zmiana. Nie dlatego, że osobiście mam dobre stosunki z Morgensternami, a dlatego, że również zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji naszych czasów i jak ważna będzie zgoda. - Dziękuję pani Inkwizytor. Sądzę, że można poruszyć tą sprawę jutro. Wewnętrzna zgoda jest bardzo ważna, abyśmy mogli stawić opór, a nawet pokonać Valentine'a. Księga III : Rozdział 3 : "potrzebował tylko jednego..." Witam was kochane Ludziki!!!! Tak, znów widzimy się w piąteczek, piątunio, piątusieńko!!! Nie jestem pewna, czy da radę to utrzymać, również na kolejne piątki, ale kto nie ryzykuje nie pije szampana, więc mamy, zobaczymy czy następny post też będzie w piątek, czy jednak w niedzielę. Dobrze, skoro to mamy wyjaśnione to kolejna sprawa. W grudniu - 17 - stuknie mi 4 lata na Bloggerze. Z tej okazji chciałam zrobić coś specjalnego, ale wiecie... Najpierw trzeba zasięgnąć u Was języka. Więc pytam prosto z mostu - chcielibyście coś specjalnego odnośnie tego dnia? I od razu mówię - tak, będzie rozdział bonusowy, ale czy gdybym zrobiła coś innego np. jakiś konkursik, czy coś typu Q&A to będziecie brali w tym udział. Bo jak nie to po wafla mi to robić? ... Odpowiedziałeś sobie? To okey, tak więc w komentarzach napiszcie mi co o tym sądzicie i proszę, żeby serio to potraktować, bo ja Was traktuje serio i staram się wymyślić coś super... Ale wiecie... Odzew mile widziany i tak takiego typu. No to piszcie w komach co o tym sądzicie i mam nadzieje, że rozdział też się spodoba. Bayo!! Pogładził delikatne, rude pukle. Uśmiechnął się, przejeżdżając palcami od jej biodra po odsłonięty przez podwiniętą koszulkę brzuch. Tam rozwijało się jego dziecko. Pod sercem dziewczyny, która znaczyła dla niego więcej niż życie. - Już nigdy nie pozwolę, aby stała wam się krzywda - wyszeptał, składając całusa na czole śpiącej dziewczyny. - Już nigdy na to nie pozwolę. Odetchnął głęboko, wdychając zapach skóry Clary. Uwielbiał ten delikatny zapach szamponu do włosów i płynu brzoskwiniowego, kochał woń jej perfum, którymi spryskiwała najczęściej swoje ubrania, tak żeby nie przesiąkły ostrym zapachem farb. Mieszanka tych zapachów zawsze go uspokajała, działała kojąco na nerwy. Teraz też tak było. Przez pół nocy, zamiast spać patrzył na ukochaną, myśląc, jak to będzie, gdy urodzi się ich dziecko. Zastanawiał się, czy naprawdę to jest realne, czy naprawdę ma zostać ojcem. - Zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni i szczęśliwi... Wszystko kochanie - wyszeptał, ocierając wargi o jej czoło. - Mhm... - mruknęła, wtulając się w jego ramię jeszcze bardziej. - Nie śpisz? Odpowiedziała mu cisza. Przyjrzał się ukochanej i upewnił się w tym, że spała, ale mruczała cicho przez sen. - Kocham cię - wyszeptał, wtulając nos w jej włosy. - Kocham nasze dziecko. Miał już zasypiać od nowa, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zerknął czy, nie obudziło to Clary, po czym spojrzał w stronę wejścia do pokoju. Zanim powiedział "proszę" do sypialni weszła ostrożnie Jocelyn. Nagle poczuł, jak w gardle tworzy się ogromna gula, a w brzuchu nieprzyjemny ucisk. - Jace? - zapytała, nie ukrywając zaskoczenia. Nie miała prawa spodziewać się, że zastanie chłopaka w łóżku z jej córką. Nie po tym, jak wczoraj wyszedł. Nie po tym, jak Jonathan powiedział kobiecie, co zrobił. Rozumiał, aż za dobrze jej zaskoczenie, ale nie był przygotowany na to. Nie by pewien, co powinien powiedzieć matce ukochanej. - Witaj Jocelyn - powiedział cicho, bezwiednie gładząc Clary po głowie. - Co... - Wiem, że wczoraj zrobiłem największą głupotę, jaką tylko mogłem zrobić, ale to się nie powtórzy. Kocham Clary, a wczoraj... Musiałem ochłonąć. Posiadanie dziecka w chwili, kiedy tak naprawdę nie jesteśmy pewni następnych tygodni nie jest najłatwiejszym położeniem, ale nie mam zamiaru uciekać tylko dlatego. Nie zostawię jej samej z naszym dzieckiem. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale moje zaufanie do ciebie raptownie spadło, po tym co zrobiłeś, więc nie wiem, dlaczego miałabym ci zaufać Jace... - Bo ja mu ufam - wyszeptała cicho Clary. Otworzyła powoli oczy. Podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała najpierw na matkę, potem na chłopaka. - Mamo, kocham Jace'a i ufam mu, że to, co stało się wczoraj już więcej się nie powtórzy. Moje zdanie chyba liczy się najbardziej w tej kwestii... - Wczoraj musiałem to wszystko przemyśleć. Byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że... Że teraz to się stanie. - Teraz? Jace, powinniście przewidywać konsekwencje swoich poczynań. Jesteście prawie dorośli, a za kilka miesięcy będziecie mieli dziecko. To nie jest czas na głupie wytłumaczenia. - Nikt o takich nie mówi. Jak mogłem się spodziewać, że... Że to stanie się tak szybko... - Tak szybko? - powtórzyła kobieta, uważnie na niego patrząc. - Jace, mów jaśniej, bo nie mam zamiaru zgadywać co masz na myśli. - Nie myślałaś chyba, że skoro odzyskałem Clary to pozwolę sobie znów ją stracić - powiedział, siadając i przytulając ją do siebie. - Kocham ją za bardzo, żeby znów żyć bez niej... Cóż, gdyby ta sytuacja nie była tak mało romantyczna to pewnie bym się oświadczył jej jeszcze wczoraj, ale nie mając pewności, że mi wybaczy jakoś nie zabrałem ze sobą żadnego pierścionka. - Jace, proszę skończ z sarkazmem. To poważne sprawy. - Jestem poważny. Oświadczę się Clary, wezmę z nią ślub, wychowam z nią dziecko... Albo raczej dzieci, bo na pewno nie skończy się na jednym. Nie zostawię jej już nigdy, bo ją kocham. - Jace... - wyszeptała rudowłosa, patrząc na niego. - Nie musisz... - Ale chce - przerwał jej, obejmując delikatnie. - Chce i to zrobię. Nie powstrzymasz mnie przed próbą oświadczenia się Tobie... Przynajmniej spróbuje... - Spróbujesz? - Nie da się przewidzieć twojej odpowiedzi skarbie... - wyszeptał delikatnie, całując jej skroń. - Jocelyn, naprawdę nie skrzywdzę więcej Clary. - Zobaczymy - mruknęła. - Przynieść wam tu coś, czy zejdziecie do nas? - Zejdziemy. Nie ma co robić zbędnej sensacji - mruknął Jace, powoli wstając. - Na to jest już zdecydowanie za późno. - Jesteś pewna, że to ostatni taki wyskok Jace'a? - zapytała Izzy, składając czerwoną koszulkę i układając ją na półce. - Wiem, że go kochasz i że on to odwzajemnia, ale na pewno nie jesteście też gotowi na posiadanie dziecka. - Nie mów jak moja mama Iz... To robi się straszne, zwłaszcza, że ona teraz będzie stale patrzyć na jego ręce. - Ale jesteś pewna, że to taki ostatni wyskok z jego strony? Nie chciałabym, aby moja najlepsza przyjaciółka cierpiała z powodu, jakby nie patrzeć osoby, która jest dla mnie jak brat. To nie byłoby dobre, zwłaszcza, że no cóż... Jesteście oboje dla mnie ważni. - Dziękuję ci Izzy, ale... Jace to musiał do siebie przyswoić. Ja też nie powiedziałam wam od razu co się dzieje. Nie jestem bez winy w tym temacie i dobrze o tym wiem. Mogłam mu powiedzieć o dziecku inaczej, jakoś go przygotować, a tak naprawdę... Wypaliłam to... - Nie możesz się obwiniać. Sama nie jesteś... Nie jesteś przygotowana na to, żeby już zostać mamą. Powinien od razu cię wspierać, a nie uciekać jak... - urwała nagle, jakby jej słowa zostały trafione pociskiem i rozpadły się, zanim tak naprawdę zdążyła je wypowiedzieć. - Jak Jonathan? - zapytała Clary, patrząc na nią z powagą wypisaną na twarzy. - Znów cię odpycha od siebie? - Tak... Po tym, jak wyszedł od ciebie, zataczając się poszedł w drugą stronę, zachowując się tak, jakby nie chciał mnie widzieć... Ani mnie, ani twojej matki. - To było na odwrót... - Co było na odwrót? Widziałam, jak uciekał jak najdalej, nie patrząc nawet na mnie, jedynie burcząc, żebym przyszła do ciebie, a jego zostawiła w świętym spokoju... - To było na odwrót - powtórzyła, patrząc na nią. - On nie chciał, żebyś to Ty zobaczyła Jego stan - powiedziała, odpowiednio akcentując słowa, kładąc na nie, niemal sztywny i zimny akcent. - Ty miałaś nie patrzeć na niego, a nie on na ciebie. Źle to zrozumiałaś. - Ale, dlaczego? - Izzy, wiem, że nienawidzisz, kiedy się o tym wspomina, ale Jona to jednak pół demon. Walczy z tą drugą naturą, ale zrozum - posiada ją. To, że może przy mnie siedzieć, nie znaczy, że bezwiedne iskry, które czasem pojawiają się na moich rękach to dla niego również piękne ogniki niebiańskiego światła. Nie. To dla niego śmiertelne zagrożenie. To, że większość czasu panuje nad sobą, nie oznacza, że jest tak zawsze. - Ale to mój Jonathan... On nie mógłby... - Mógłby - wyszeptała cicho Clary. - Uwierz, mógłby. Właśnie wtedy, kiedy się dowiedział co zrobił Jace był w stanie zrobić prawie wszystko... Sama się przestraszyłam na początku. Byłam w zbyt wielkim szoku... Myślałam, że straciłam Jace'a, nie mogłam pozwolić sobie na utratę i brata, więc uwolniłam ognika - wyszeptała, kiedy na środku jej dłoni pojawił się malutki ognik, wyglądający niewinnie, ale pozory w końcu mylą. - Dopiero jak go zobaczył trochę się opamiętał i wyszedł z pokoju, zataczając się... Zareagowałam zbyt instynktownie, ale... - Clary... Co on... - Powiedział, że zabije Jace'a, za to, że mnie zostawił w takim stanie - wyszeptała, przesuwając ogniki na palce. - Ja... Nie wiem. To go wkurzyło i to mocno, a ja nie wiedziałam, jak inaczej go uspokoić. Po raz pierwszy bałam się, bo przecież dziecko... - Ale... Dlaczego nie chce, żebym go zobaczyła? W sensie, dlaczego zawsze przede mną ucieka, kiedy zaczyna się robić trudno? - Boi się ciebie stracić. Uważa, że w ogóle nie powinnaś się z nim zadawać dla własnego bezpieczeństwa, a fakt, że nie chcesz go odstępować na krok, sprawia, że niestety, ale sam podejmuje inicjatywę, aby chronić cię przed samym sobą. - Boi się mnie stracić? Przecież... Przecież to nie tak powinno być. Chce mu pomóc uporać się z tym wszystkim, a jak ja niby mam to zrobić, skoro się przede mną ukrywa, co? Jak on to sobie wyobraża, że jak będzie uciekać to wszystko będzie fantastycznie? - To z nim musisz porozmawiać - stwierdziła, gasząc płomień i składając koszulkę. - Ja tego nie zrobię Iz. To ty musisz postawić go przy murze, tak, żeby postanowił się otrząsnąć... Albo zaczął wierzyć, bo myślę, że nie rozumie, tego jak bardzo go kochasz i że to naprawdę stałe uczucie. Siedział, patrząc na wiszący na ścianie Miecz. Powoli uderzał palcami o blat biurka, na którym rozłożone były plany miasta, mapa całego Idrisu i oszacowane liczby sił, jakimi dysponował. Kolejny krok musiał być dokładnie przemyślany pod każdym względem. Sytuacja, jaka miała miejsce w Dworze faeri nie miała prawa się powtórzyć, zwłaszcza, że tam o mało nie mógł stracić zbyt dużo. Mało brakowało, a nie dość, że nie pozyskałby ostatniego składnika to straciłby część swoich ludzi, na korzyść faerii. Nie mógł przecież do tego dopuścić. To Nefilim mieli stanowić przyszłą elitę nowego świata, a już historia zwykłych Przyziemnych pokazała, że jeśli rasa panująca była w mniejszości zwykle przegrywała przy każdej rebelii mas niższych, bądź przy podejmowaniu każdej decyzji mieć na uwadze choćby późniejsze poczynania niższych stanów. Nefilim może i byli inną rasą, posiadającą pierwiastek anielski, nieskazitelny, ale posiadali również ludzkie, przyziemne cechy. Historia kołem się toczy, możliwość była, aby i w tym przypadku zatoczyła okrąg. W końcu kiedyś był w mniejszości. Krąg przeciwko Clave i zdrajcom. Wtedy o mało nie przegrał, teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Był bardzo blisko dopełnienia swojego planu i nie mógł teraz przegrać. Jeszcze raz spojrzał na Miecz, który emanował ciemną poświatą, wywołującą u niektórych niepokój. Demoniczny Miecz, pozwalający mu na panowanie nad całymi hufcami demonów. Kontrolował całą armią tych piekielnych pomiotów. Miał przewagę liczebną nad całym Alicante i Łowcami, którzy zjechali do miasta, nie wspominając faktu, że zawsze mógł przyzwać nowe demony. Do osiągnięcia kompletnej przewagi potrzebował tylko jednego... Drobny fail Bardzo Was przepraszam, ale po prostu nie dałam rady nic napisać, a nie chce w ostatniej chwili coś pisać. Jest post na Owca Life odnośnie 12 listopada, za to. A co do posta tutaj po prostu nie będzie w tym tygodniu. No niestety zaczęłam ostre przygotowania do matury i niestety, ale wszystkiego nie ogarnę, zwłaszcza, że mam jeszcze parę innych rzeczy do szkoły do zrobienia. Postaram się, aby takie sytuacje więcej nie miały miejsca, ale wiecie - opowiadania pisze jako hobby, więc teraz będzie nieco trudny okres, ale kiedy minie trochę szału w związku z kończącym się powoli semestrem i ogarnę trochę swoje sprawy znów będzie regularność i porządne posty. Dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość. Przepraszam za taką, a nie inną sytuację, znowu, ale proszę zrozumcie. Klasa maturalna. Mam nadzieje wam to wynagrodzić później, po maturach, kiedy postaram się więcej pisać, nie tylko na Owca Life, bo jeśli dobrze wszystko policzone i nie będzie zbyt dużych utrudnień jeszcze przed majem III Księga Kaleki dobiegnie końca i wejdą w życie inne moje projekty. To tyle, jeszcze raz przepraszam. Księga III : Rozdział 2 : "My ciebie też" Patrzył na nią. Jak niespokojnie wycierała mokre włosy w ręcznik, który zarzuciła na krzesło. Jak wzięła do ręki szczotkę i rozdzieliwszy rude loki na dwie części, zaczęła czesać tą po lewej, czemu towarzyszyło wyraźne zdenerwowanie. Pokręcił głową i usiadł obok niej, dotykając jej ramienia, przez co podskoczyła, jakby nie spodziewając się go. - Co? - szepnęła wyrwana ze swoich myśli. - Tak, zgadzam się tylko... - O nic właśnie nie pytałem... - mruknął, wyciągając przedmiot z jej ręki. - Jesteś strasznie zamyślona dzisiaj, jakby... - Po prostu to wszystko do mnie wraca... Dzieciństwo. - Nie musisz się tym katować... To już minęło i nie pozwolę, żebyś... - Akurat nie myślałam o tym... Bardziej o tych spokojnych dniach z mamą, Lukiem i nami nad jeziorem, albo rzeką. Te miłe wspomnienia, kiedy byliśmy prawdziwymi dziećmi. - Kiedy ciągnąłem cię za warkocz - mruknął, uśmiechając się lekko, zaczynając delikatnie czesać mniejsze pasma loków. - Teraz na szczęście już nie ciągniesz... - Zawsze chciałem zwracać twoją uwagę na siebie... Nie wiem, jakoś potrzebowałem twojego zainteresowania, świadomości, że zajmujesz się mną... Wiem, to dziecinne, ale byliśmy dziećmi. - Cóż, teraz role się odwróciły... - Clary, wózek nie sprawia, że... - Znów mnie źle zrozumiałeś. Myślałam raczej o tym, że będziesz częściej czesać moje włosy. Całkiem przyjemnie się czuje, kiedy to robisz. - Nie dziwię się. Ty prawie powyrywałaś swoje włosy - mruknął, podkręcając wilgotne pasmo w jeden, gruby lok. - Czym tak się zamyśliłaś? - Mówiłam, ci, że dzieciństwem. - Nie chce być nieufny względem ciebie skarbie, ale to niezbyt możliwe. Coś się stało, tak? Dalej myślisz o reakcji Łowców, czy martwisz się bratem? Westchnęła, skrywając twarz za woalem mokrych, rudych włosów. Chłopak jednak nie dał się zbyć i odgarnął jej włosy, bardziej przysuwając ją do siebie. Objął ją ramionami i niezbyt przejmował się faktem, że od włosów ukochanej koszulka robiła się coraz mniej sucha. - Nie ukrywaj się przede mną kochanie. Kocham cię i nie pozwolę, aby coś cię dręczyło. Już od dawna nie musisz sama mierzyć się ze swoimi problemami. Twoje kłopoty to moje kłopoty i martwię się o ciebie... Clary, ja szaleje, kiedy nie wiem, co się z tobą dzieje i co zaprząta twoją piękną główkę, rozumiesz? - To... Nic ważnego... Nie powinieneś się tym przejmować, to tylko takie kobiece zamartwienia... - Nie wydaje mi się skarbie. Spójrz na mnie - poprosił, a kiedy odwróciła wzrok delikatnie ujął jej podbródek, zmuszając do spojrzenia na niego. - Kocham cię i cokolwiek by się nie stało, nic tego nie zmieni. Kocham cię jak wariat i to się nie zmieni nigdy. - Ale... To... - A więc coś jednak jest na rzeczy - mruknął, gładząc ramię dziewczyny. - Więc, co się dzieje? - Jestem... W ciąży... - wypaliła między dwoma większymi wdechami. Chłopak zmarszczył brwi początkowo nie dowierzając, ale kiedy wyraz twarzy Clary, wyrażający pełną powagę i cień strachu, nie zmienił się rozchylił usta nie dowierzając. - My... Będziemy mieli... - Dziecko - dopowiedziała cicho. Chłopak puścił ją i usiadł na skraju łóżka, chowając twarz w dłoniach. Siedział tak przez chwilę nie wiedząc zbytnio co zrobić. W pokoju zapanowała kompletna cisza, słyszał więc swój nierówny oddech, a w głowie zaczęło kołować mu się tysiąc myśli na raz. Kilka razy odetchnął głęboko, ale na wiele się to nie zdało. W końcu wstał z łóżka i szybko ubrał spodnie, koszulę i kurtkę. Bez słowa wyszedł z pokoju, nawet nie rzucając spojrzenie na dziewczynę, która bardziej słysząc niż widząc zza łez, które zaczęły zbierać się w jej oczach zaczęła szlochać, zwijając się na łóżku niczym embrion, zaciskając ramiona na brzuchu, w którym zaczynała rozwijać się mała istotka. Nie pamiętał później jak opuścił rezydencję, ani dlaczego właściwie wybrał drogę wiodącą do jeziora Lyn. Po prostu szedł tam, gdzie prowadziły go nogi, starając skupić się na dźwiękach cykad, szumu koron drzew i odgłosach kroków, jakie oddzielały go od domu. Chciał skupić się nad tym, a nie nad szumem w głowie, ponad którym wybijał się głos dziewczyny mówiącej, że jest w ciąży. Będzie miał dziecko z nią. Co prawda mówił, że nie miałby nic przeciwko posiadaniu dziecka, ale kiedy stało się to faktem stracił mowę. Ten raz, kiedy ich za bardzo poniosło przyniósł właśnie owoce. Mały Łowca rozwijał się pod sercem rudowłosej. Nigdy nie spodziewał się, że tak szybko zostanie ojcem. Nigdy nie chciał, aby nastąpiło to w chwili, kiedy psychopatyczny, biologiczny ojciec Clary będzie na nią polować, a w Idrisie szykowano się do wielkiej wojny, w której będzie musiał brać udział i nie wiedział, jak może się to wszystko potoczyć dalej. Zbyt dużo myśli kołatało się w jego głowie. Musiał je sobie poukładać, musiał wymyślić, jak zapewnić bezpieczeństwo własnej dziewczynie, a teraz jeszcze dziecku. Musiał poukładać sobie całe życie na nowo - nie tyko uwzględnić potrzeby dla ich dwójki, ale teraz jeszcze dziecka. Musiał szybko dojrzeć, stać się najlepszym ojcem dla przyszłego Łowcy. Szedł dalej biorąc coraz głębsze oddechy i coraz wolniej wypuszczając później oddech. Starał się przez to uspokoić zarówno umysł, jak i szaleńczo bijące serce. Nie miał pojęcia jak poukładać całą tą burzę myśli. Cicho otworzył drzwi i zamarł w półkroku. Leżała zwinięta w kłębek, a jej ciałem niemal szarpało kolejne ataki szlochu, który starała się tłumić, wtulając twarz w poduszkę. - Clary, cholera - warknął siadając obok niej na łóżku i przyciągając ją do niedźwiedziego uścisku, starając się tym ją uspokoić. - Gdzie ten Herondale? Czemu siedzisz sama i płaczesz? Claryś, co jest, na Anioła! - Po.... Po... Poszedł... Nie.... Nie... Wi...em... Ggg..dzie - powiedziała między kolejnymi szlochami. - Csii.. - wyszeptał, przytulając ją jeszcze mocniej. - Ale czemu płaczesz? - zapytał, całując ją w czoło i delikatnie kołysząc ją, starając się ją uspokoić. - Je...Jestem w ci...ciąży - wychlipała, chowając twarz w jego ramieniu. - Pppowiedziałam mu i... i... i pooszedł - wychlipała, a jej klatka niemal trzęsła się od środka, jak w drgawkach. - Jak to poszedł? - zapytał, zaciskając palce na jej ramieniu. - Ten skurwiel cię zostawił z dzieckiem?! - krzyknął, czując, jak gniew niczym trucizna przeszywa jego naczynia krwionośne. - Jona... To... - Nie. Zabije tego psa, rozumiesz? ZA-BI-JE! Clary niczym oparzona odskoczyła od niego. Ledwo utrzymała się na krawędzi łóżka i zasłoniła twarz ramieniem. Chłopak sapnął, widząc przerażenie w jej oczach i niebieski ognik, skaczący niewinnie między jej palcami. Sam cofnął się, niemal upadając z łóżka. Zerknął na przerażoną siostrę i rozłożył ręce. - Clary... Dziewczyna nie opuściła ręki, a jedynie kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Poczuł ból, który zacisnął jego serce. Niemal jak pijany zatoczył się do drzwi i wyszedł na korytarz, napotykając pytające spojrzenie Jocelyn i Isabelle. Zobaczywszy szatynkę odwrócił się i opierając o ścianę chciał już iść, ale zatrzymał go aż zbyt głośny krzyk Isabelle pytającej, co się stało. - Ten skurwiel zostawił ją samą... Z dzieckiem... - warknął, idąc starając się opanować gniew i jednoczenie jak najszybciej zniknąć z pola widzenia Isabelle. Stanął przed plażą, na krawędzi piasku i trawy. Wpatrywał się w nieruchomą taflę niemal martwego jeziora - żaden podmuch nie marszczył nawet powierzchni wody, przez co z daleka wyglądała jak ogromna, srebrna moneta, jeszcze przed wybiciem na niej nominału. Niczym płaski okrągły, żeton. Odetchnął jeszcze kilka razy zimnym, nocnym powietrzem, patrząc w gwiazdy. Szum w głowie ustał. Był spokojny, ale dalej męczyło go coś, przeczucie, że mimo to, szykuje się coś. Uparcie wpatrywał się w toń jeziora. Chciałby kiedyś, aby Clary zobaczyła to miejsce. Może by namalowała tu spokojny, sielankowy obraz? Może by urządzaliby tu sobie piesze wycieczki z ich dzieckiem? Clary. Myśl, że zostawił ją samą w pokoju, wychodząc bez słowa uderzyła w niego, niczym piorun. Przecież ona teraz mogła zalewać się łzami, kiedy on myśli o sielance nad jeziorem! - Cholera! - warknął i ruszył biegiem w stronę domu. "Jeśli przeze mnie coś zrobiła, płakała, czy coś gorszego, chyba tu znów przyjdę... Z kamieniem młyńskim." pomyślał, coraz szybciej biegnąc. - Clary, ale on może chce wszystko przemyśleć... Nie wierze, żeby chciał zostawić ciebie i dziecko... - Prze...cież wyszedł... Nie chce... Nas - wydukała. Jocelyn pokręciła głową i jeszcze mocniej przytuliła do siebie córkę. Cicho zaczęła jej nucić jakąś melodię, gładząc ją po głowie i co jakiś czas całując jej czoło. Isabelle, nie wiedząc co robić położyła się po drugiej stronie i sama zaczęła gładzić dziewczynę po ramieniu, próbując ją uspokoić. Kiedy rudowłosa w końcu zasnęła zmęczona szlochaniem obie wstały i po cichu opuściły pokój. Odeszły na wszelki wypadek kilka kroków i dopiero spojrzały po sobie. - To nie możliwe, żeby zostawił je. - Jeśli nie wróci do rana... Jonathan... - Co się z nim dzieje? Dlaczego tak uciekł? Dlaczego mnie opycha, gdy coś zaczyna się dziać? - Chce cię ochronić przed samym sobą, ale akurat teraz powinnaś go zostawić samego. Musi się uspokoić. - Mogę mu pomóc, wesprzeć, czemu mnie odpycha? - Są rzeczy z którymi sam do końca sobie nie radzi, ale żeby to do siebie przyswoić potrzebuje czasu. Musi zrozumieć, że... To czas, aby powiedzieć ci wszystko. - Wszystko? - Ja ci nie mogę powiedzieć, bo to decyzja mojego syna, ale... Jesteś dla niego ważna, nie wątp w to. On po prostu potrzebuje czasu. Wiele w jego życiu teraz się pozmieniało i musi poczuć stabilizację, zanim ci powie. W głębi duszy to dalej chłopiec, który chce bezpieczeństwa i akceptacji. - Kocham go... - wyszeptała, obejmując się ramionami. - Nie chce, żeby przede mną uciekał, przez to jaki jest... Kocham go takim jaki jest. - Wiem Izzy. I on też to wie, ale musi w to uwierzyć. Musi do niego dotrzeć, że to prawda i że to się nie zmieni. Wpadł do rezydencji i wbiegł po schodach. Kiedy jednak chciał skręcić w korytarz do jego pokoju ktoś pchnął go na ścianę, uderzając nim dość brutalnie. Chciał się wyrwać, ale żelazny uścisk nie tylko nie pozwolił mu na to, ale z każdym jego ruchem stawał się coraz mocniejszy. - Jak myślisz, Herondale, co ci zrobię, za to, co zrobiłeś mojej siostrze? Jace, gdyby nie widział Jonathana we Dworze, pewnie by odetchnął, ale zważywszy na tamto doświadczenie spiął się jeszcze bardziej. - Jonathan, wiem jak ją skrzywdziłem i chciałem to teraz naprawić... - Naprawić? - powtórzył szyderczo. - A powiedz mi, jak chcesz naprawić jej atak paniki i niepohamowanego płaczu, co? Jak chcesz jej zrekompensować strach i ból jaki przeżyła przez ciebie? Jak chcesz jej powiedzieć, że najpierw uciekłeś, a później wracasz sobie i myślisz, że wszystko jest załatwione, co? Słucham, Herondale? - Nie wynagrodzę jej... Nie będę umiał tego cofnąć Jonathan, ale zapewnię i jej, i dziecku najlepsze warunki i bezpieczeństwo. Jonathan, kocham twoją siostrę i zrozumiem, jeśli za to, co zrobiłem... Nie jestem wart, żeby do niej iść i prosić, żeby mi wybaczyła. Ja to zrozumiem, ale mam nadzieje, że dasz mi szansę. Powiedziała, że jest w ciąży, a ja spanikowałem. Tak, przestraszyłem się, bo idą okropne czasy i nie chciałem, żeby dziecko urodziło się w takim koszmarze. Ale skoro jest... To zrobię wszystko, żeby to się skończyło zanim przyjdzie na świat. Tylko tak mogę jakkolwiek pokazać jak mi na nich zależy... - Kochasz ją? I dlatego ją zostawiłeś? - Musiałem to wszystko przemyśleć, ale teraz już wiem. Nie zostawię jej. - Już to zrobiłeś Herondale... - Nie zrobię tego kolejny raz... Jeśli tylko mi na to pozwolisz. - Gdyby moja siostra tak cię nie kochała - warknął, puszczając go. - Płakała... Była przerażona, a teraz śpi... Lepiej nie zrań jej drugi raz, bo to będzie twój ostatni... Mimo tego, że bardzo cię lubię Jace. - Zobaczymy, czy mi w ogóle tym razem uda się ją przebłagać na 2 szansę, bo jak nie, to... To dom będzie ich, załatwię im to. - Jak to? - Jak mi nie wybaczy to zostaje mi tylko jezioro Lyn, tak jak ci mówiłem. Chłopak nic już nie powiedział, jedynie kąciki ust podniosły mu się lekko do góry. Nie wiedział jak to interpretować, dlatego powoli ruszył do pokoju. Ostrożnie wszedł do sypialni. Zamknął za sobą drzwi i serce złamało się, kiedy zobaczył ślady łez u dziewczyny - czerwone oczy i policzki, suche usta. Odetchnął głęboko i cicho zdjął z siebie kurtkę. Powoli podszedł do łóżka i delikatnie ucałował ją w czoło. - Tak bardzo przepraszam Clary... Nie wiem, jak mogłem tak skrzywdzić moją ukochaną... Zsunął się z łóżka i chciał znów wyjść, poczekać na korytarzu na ranek, kiedy dziewczyna się obudzi, ale usłyszał szelest i cichy szept. - To dlaczego znów wychodzisz? Odwrócił się i zobaczył intensywnie wpatrujące się w niego tęczówki. - Clary - wyszeptał. Podszedł do niej i przytulił ją mocno. - Przepraszam, ale byłem w szoku... Nie chciałem mieć teraz dziecka, teraz kiedy nadchodzi wojna, ale... Ale skoro już mamy dziecko w drodze, będę musiał zakończyć tę wojnę, zanim się urodzi... - Co? - Kocham cię. Kocham nasze dziecko. Kocham was. I przepraszam, za to, że cię zostawiłem. Już tego nie zrobię, jeśli tylko będziesz chciała dać mi następną szansę... - Nie mówisz tego, bo Jonathan, albo... - Kocham cię Clary. To jedyny powód. Kocham cię i spędzę z Tobą całe życie, jeśli tylko tego będziesz chciała. Przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie. Po chwili jednak jej małe rączki złapały za klamrę jego spodni, którą sprawnie odpięły zsuwając je. Jace skopał je z nóg i zrzucił z łóżka, patrząc na dziewczynę, która podciągała mu w tym czasie koszulkę. Zdjął ją. - Chodź do mnie - wyszeptała, przykrywając go kołdrą. - Jesteś zimny... - Myślałem, że gorący... - odparł, wywołując u niej śmiech. - Cóż, przekazałeś chyba to dziecku ze stratą dla siebie. - To żadna strata. Nawet miło, że dziecko będzie miało coś po mnie - odparł, przytulając ją do siebie. - Kocham cię. - My ciebie też - wymruczała, odprężając się wtulona w niego.
Follow/Fav The Mortal Instruments: City of New life Jace and Clary are pregnant! By: Adorable Little Demon Jace and Clary feel like they can finally settle down and start having a normal life, after the death of Clarys farther and her brother but sadly fate is not ready for that just yet. a month after they returned to NewYork Clary finds out
"Tam gdzie jest wola, jest i droga, z resztą przepiękna Każda noc ma swój dzień, jak magicznie Jeżeli jest miłość w tym życiu - nie ma żadnych przeszkód, których nie dałoby się pokonać"Clary przeszła przez Bramę i znalazła się w pokoju. Zasłony były zasłonięte więc dużo nie widziała. Obok pojawił się Jace. Klasnął w dłonie. Zapaliło się czerwone światło. Zobaczyła duże łóżko na przeciw. Po prawej stronie były drzwi. Po lewej ściana z zasłoniętymi oknami i drzwiami na balkon, jak sądziła. Odwróciła się. Za nią były drzwi. Odgadła, że to łazienka. W kącie stała duża szafa. W drugim koło drzwi balkonowych stał narożnik i stolik. - Witam na naszym miesiącu miodowym. - szepnął Jace podchodząc do jej włosy na ramię i zaczął całować ją po karku. Jego dłonie od razu zaczęły sunąć po jej tali dalej odzianej w suknię. - Jeśli odpowiesz mi na jego pytanie. Czy ty przed chwilą powąchałeś moje włosy ? - I skórę. - powiedział i wtulił głowę w jej szyję - Odpowiedziałem. Mogę zająć się twoją suknią, a potem tobą ?- Mhm. - mruknęła i uśmiechnęła się. Jace delikatnie ją uniósł. Położył delikatnie na łóżku i zaczął zdejmować biżuterię. Pomagała mu. Całusy zajęły jej uwagę. Całował tak jak nigdy z pewną dożą tęsknoty, podziwu, miłości i czegoś czego nie potrafiła zdefiniować. To było wspaniałe. Poczuła jak jego dłonie wślizgują się pod nią i bawią się jej gorsetem. Przekręcił się i położył ją na sobie. Zaczął rozwiązywać gorset całując ją. Przejechał językiem po jej wardze. Pocałował kącik ust. W końcu suknia się poddała i przejechał ręką po jej plecach zahaczając dłonią o zapięcie jej stanika. Clary oparła się rękami o łóżko lekko się unosząc. Jace zsunął suknię i nawet delikatnie rzucił ją na krzesło. Ich wargi zderzyły się w mocnym i dynamicznym pocałunku. Przypominało to wybuch supernowej. Koszula Jace'a wylądowała na ziemi. Zaśmiał się, gdy jej palce zaczęły tańczyć po jego piersi gładząc wszystkie mięśnie. Jęknął w jej usta, gdy spodnie znalazły się na podłodze. Znów był nad nią. Odsunął się i objął ją wzrokiem. Podziwiał jej zaczerwienione policzki, zielone pełne miłości oczy, szybko unoszącą się teraz pierś. Jej kręcone rude włosy były rozrzucone na poduszce. Był to tak piękny widok. - Kocham cię. - powiedział i wsunął dłonie pod nią - Też cię kocham. - wyszeptała. Jej głos był lekko zachrypnięty. - Pamiętasz co mi obiecałaś ? Jeśli chcesz się wycofać z takiej obietnicy powiedz. - Z tej, że dziś pierwszy seks bez zabezpieczenia ? - zapytała i uśmiechnęła się zadziornie - Nie, chyba, że ty się boisz. - Nie widzisz jak tego pragnę ? - zapytał i zaczął całować jej szyje. Usłyszał jej cichy jęk gdy opiął jej stanik. Górna część bielizny wylądowała na podłodze. Jace spojrzał na żonę zdejmując jej majtki. Uśmiechała się leciutko. Pozbyła się reszty odzieży męża. - Ktoś jest chętny. - rzucił Jace i uśmiechną się - Jak ty nie, to koniec. - warknęła i zasłoniła się kołdrą - Clary nie bądź taka. - wsunął głowę w jej włosy i zaczął całować ją po szyi, gdy poczuł jej śmiech. - Jaka ? Twoja ? - zapytała. Obróciła się w jego ramionach. Ich krocza się otarły powodując cichy jęk Jace'a. Spojrzał w jej oczy. Były tak piękne, że mógłby się w nich zanurzyć. Te cudowne zielone oczy. Przejechał dłonią wzdłuż jej kręgosłupa i ucałował ją w linię szczęki śledząc ją i naznaczając gęsto swoimi pocałunkami. Jej dłonie delikatnie przejechały po jego karku. Pocałowała go. Nie był to delikatny pocałunek, a gorący, namiętny, odważny. Jace cicho jęknął w jej usta. - Mówiłem ci, że jesteś niesamowita ? - zapytał i zaczął całować w miejscu na szyi, gdzie był wyczuwalny puls. Wiedziała, że jutro będzie miała tam pokaźną malinkę. - Nie przypominam sobie tego teraz. - odpowiedziała i cichuteńko jęknęła gdy znów się otarli - Więc mówię ci to teraz. Jesteś niesamowita. - szepnął gdy Clary wygięła się w łuk przez jego pieszczoty - Kocham cię. Jesteś niesamowity, mężu. - szepnęła i zadrżała gdy pocałował ją w znamię gwiazdy. Odpłaciła się tym samym. Poczuła go. Jęknęli razem. Wbiła paznokcie w jego plecy. Istniał tylko on. Nic innego. Jego wargi, włosy łaskoczące policzki, dłonie, nos, skóra, zapach, członek. Nie potrafiła powstrzymać się od cichych jęków. Wiła się z rozkoszy gdy czuła jak jego prącie porusza się w niej. Jace czuł jaką daje rozkosz żonie. Sama myśl, że Clary jest teraz jego żoną, z którą jest właśnie na miesiącu miodowym sprawiała drżenie jego ciała. Fala przyjemności jakiej nie doznał w całym życiu przeszła przez niego. Widział, że Clary głęboko oddycha między ich pocałunkami, które teraz ustały. Dyszenie było nie do ukrycia. Jace pomyślał, że jeszcze nigdy tak nie dyszał, ani że Clary tak nie dyszała. Opadł na plecy koło żony łapiąc łapczywie powietrze. Spojrzał na nią. Leżała naga, nie okryta kołdrą i patrzyła na niego. Miała zarumienione policzki i rozmydlone oczy. Uśmiechnęła się do niego leciutko i przymknęła oczy. Złapała oddech i przyturlała się do niego. Położyła się na jego piersi. Otulił ją ramieniem i przykrył kołdrą. - Jestem wykończony kochanie. - wyszeptał i ucałował ją w głowę. Spojrzał w sufit i postarał się uspokoić oddech. Clary nic nie odpowiedziała ani nic nie zrobiła. Zdziwiło go to. Spojrzał na nią. Spokojnie spała na jego piersi. - Usnęłaś jak niemowlę kochanie. - wyszeptał i sam zasnął. Clary zbudziły pocałunki. Czuła znajome wargi na swoim ramieniu, policzkach, czole. Otworzyła oczy i zobaczyła płynne złoto w spojrzeniu ukochanego męża. Uśmiechnęła się na wspomnieniu wczorajszego dnia i wieczoru. - Witaj kochanie. - powiedziała i pocałowała go - Jak się spało ? - Z tobą ? Fantastycznie. Jeszcze nigdy nie przeżyłem takiego seksu jak wczoraj. - Doprawdy ? - zaśmiała się - Mhm. - potwierdził ocierając się nosem o jej nosek - Wiesz, co ? Wczoraj powinniśmy byli pójść pod prysznic po kochaniu. Czujesz jakie jest prześcieradło ? - Czuję. - mruknęła ocierając się nogą o nie. Było lepkie. - Gdzie w ogóle jesteśmy ? - W Wenecji, w hotelu należącym do przyjaciela Magnusa. Służba pokojowa zajmie się prześcieradłem. - mruknął Zaczął całować ją po szyi, karku, dekolcie, gdy usłyszeli pukanie. Zakryli się dokładnie kołdrą. - Proszę. - powiedział Jace zachrypniętym głosem Do pokoju weszła ubrana w kremową sukienkę pokojówka. Pchała przed sobą wózek z tacą przykrytą srebrną pokrywą. Weszła i spojrzała na nich. Opuściła wzrok. - Służba pokojowa. Mam śniadanie dla państwa. - powiedziała i postawiła tacę na stoliku. Zdjęła pokrywę. Po pokoju rozniósł się zapach tostów, kawy i jajecznicy. Clary zobaczyła jeszcze na wózku dzbanek z sokiem i dwie wysokie szklanki, które kobieta postawiła na stoliku razem z miodem i dżemem wiśniowym. Dwa talerze, widelce, noże, kubki na kawę i dzbanek z kawą. - Mamy jeszcze jedną prośbę. Gdy pójdziemy na spacer, proszę wymienić naszą pościel. - powiedział Jace - Oczywiście. Czy coś z nią nie tak ? Była brudna lub niewygodna ? - zapytała - Poprosimy o taką samą, a jak pani będzie ją wymieniać dowie się dlaczego. - odparł i cmoknął Clary, która milczała i leżała na jego piersi wybudzając się. - Oczywiście. Kiedy państwo wychodzą ? - W recepcji to zgłosimy. Nie znamy jeszcze dokładnej godziny. - odpowiedział i spojrzał na nią nieco chłodno - Dobrze proszę pana. Jeszcze jedno : wracają państwo na obiad bądź kolację do naszej hotelowej restauracji ? Jeśli tak to mogą państwo zamówić posiłek do pokoju. - Dziękujemy za informacje, ale raczej zjemy w której z restauracji w Wenecji. - powiedział i odprowadził ją wzrokiem, Gdy wyszła pokręcił głową - Natrętna. - skomentował wstając. Podał żonie szlafrok i sam założył podobny. Clary wstała i spojrzała na niego. Jace podszedł do okna i rozsunął zasłony. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Nagle coś zauważył na podłodze i sięgnął po to. Łowczyni zauważyła, że były to jej białe koronkowe majtki. Jej mąż wziął je do ręki i przyjrzał się koronce. Po chwili złożył je, ale nie oddał je Clary, ani nie rzucił do łazienki do kosza na brudy, aby zostały uprane w hotelowej pralni. Po prostu włożył je do swojej torby. - Co robisz ? - zapytała siadając na narożniku i nalewając im soku pomarańczowego - Zabieram twoje majtki. Stanik ci zostawię, bo wyglądasz w nim seksownie. - powiedział i usiadł koło niej - Czemu je zabierasz ? - zapytała ze zdziwieniem - Na pamiątkę pierwszej nocy z tobą jako żoną. - wyszeptał jej do ucha i pocałował ją - Przeszkadza ci to ? - Nie. - odpowiedziała i pocałowała go. Jocelyn obudziła się z bólem brzucha. Zbudziła Luke'a. Wilkołak zadzwonił do Magnusa, potem do Michaela. Dziękował, że na szczęście byli w Instytucie. Robert, Maryse, Simon i Izzy poderwali się i od razu powiadomili Cichych Braci. Jocelyn krzyknęła z bólu i odkryła kołdrę. Wody płodowe już odeszły. Po kilku minutach zjawił się Magnus. Chyba chciał się zdenerwować, gdy zobaczył co się działo. Powiadomił Catarinę i poprosił wilkołaka o wyjście z pokoju, bo zapowiadał się trudny poród. Luke niechętnie wyszedł z pokoju i bił się z samym sobą. Zastanawiał się czy zadzwonić do Clary, czy nie dzwonić. Walkę rozstrzygnął wampir, który pojawił się szybko dzięki Portalowi w rezydencji. - Luke, wyślij jej SMS-a. - poradził - Napisz, że poród się zaczął i że jest pod opieką. Dopisz, by się nie martwiła i żeby nic nie kombinowała z wcześniejszym przyjazdem. Albo nie. Napisz to do Jace'a. Będzie lepiej. - poklepał go i poszedł do rodzącej Nocnej Łowczyni Luke napisał SMS i wysłał go po dłuższej chwili zawahania. Po chwili przyszedł Robert i przyniósł mu szklankę wody. Maryse była w środku i pomagała przyjaciółce. Clary siedziała właśnie przy stoliku na świeżym powietrzu, należącym do kawiarni. Piła kawę i czekała na Jace'a, który poszedł coś załatwić. Miał zaraz przyjść. Rudowłosa więc czekała. Czuła na sobie spojrzenia wielu mężczyzn. Kilkoro siedziało przy stoliku obok i patrzyło na nią. Podeszli po chwili. - Można się przysiąść piękna ? - zapytał brunet. Był dość modnie ubrany. - Nie. Czekam na kogoś. - powiedziała odstawiając filiżankę z kawą - Na kogo, jeśli można wiedzieć ? - kontynuował chłopak - Na męża. - odpowiedziała Clary. Grupa chłopaków roześmiała się - Na męża ? Fajna wymówka ślicznotko. A teraz powiedz mi prawdę. Na kogo czekasz ? - zapytał opanowawszy śmiech - Na mnie. - usłyszała głos swojego anioła - Widać, że nie mogę spuścić z oczu mojej kochanej żony. Szedł z uśmiechem. Podszedł do niej i pocałował na widoku zaskoczonych mężczyzn. - To twoja dziewczyna ? - zapytał brunet - Żona idioto. Od wczoraj żona. - rzucił Jace. Odsunął jej krzesło i wziął pod rękę. Clary szybko dopiła kawę i zostawiła napiwek, dla kelnerki, która szybko posprzątała i z uśmiechem zobaczyła napiwek. - Gdzie byłeś ? - zapytała Clary - Załatwiłem nam kolację w dobrej włoskiej restauracji. Oprócz tego przejażdżka gondolą. - powiedział i ucałował ją w skroń - A ty zaczynasz bawić się w Izzy ? - Co ? - zapytała zaskoczona - Łamiesz serca chłopakom. Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość, ale się nie martw. - przystanęli - Twoja mama zaczęła rodzić. Luke mi napisał. Jest u niej Michael, Magnus i Catarina. - Może powinniśmy do niej pojechać ? - zapytała zmartwiona Clary i spojrzała mu w oczy - Luke to przewidział. Zadzwoniłem do niego. Powiedział, że nie powinniśmy sobie zaprzątać tym głowy. Po wszystkim przyśle mi wiadomość i wyśle fotki. - Czemu nie napisał do mnie ? - zapytała zamyślona Clary - Bo jakby to zrobił, to ty od razu byś chciała wyrwać nas z naszego miodowego miesiąca i nawet bym cię nie uspokoił. Oni cię kochają i chcą być odpoczęła. Choć pochodzimy chwilę i pójdziemy na obiad. - objął ją i poszli podziwiając Wenecję - Luke. - wampir wychylił głowę z ich sypialni. Za nim pojawił się Brat Enoch. Wszystko w porządku. Możesz iść do żony. Ceremonię omówimy w odpowiednim momencie. Dobrze zrobiliście zostając w Instytucie. Jutro przyjdę i porozmawiamy o ceremonii. - powiedział Brat i odszedł Luke cicho wszedł do pokoju. Zobaczył jak Maryse zabiera zakrwawione prześcieradło. Nowe już było na łóżku. "Pewnie Magnus za pomocą magii to zrobił." pomyślał wilkołak. Nocna Łowczyni trzymała na rękach kogoś owiniętego w biały kocyk. - Luke. - usłyszał szept żony - Hej kochanie. Jak się czujesz ? - Dobrze. - powiedziała i spojrzała na malutką istotkę owiniętą w kocyk - To nasz synek. - Synek. - wyszeptał Luke i delikatnie usiadł na łóżku. Spojrzał na maluszka. Spał. Jasne delikatne kosmyki włosów były na jego główce. Dłoń delikatnie zaciśniętą w piąstkę miał ułożoną na kocyku. Był śliczny i uroczy. - Chcesz go potrzymać ? - zapytała Jocelyn. Luke wiedział, że jest wyczerpana. Wyciągnął ręce. - Daj mi go. - powiedział. - Trzymaj jedną rękę pod główką. - poleciła - Tak ? - zapytał - Mhm. - potwierdziła - Nie sądziłam nigdy, że zobaczę cię z naszym dzieckiem na rękach. Nie spodziewałam się, że po Clary zajdę jeszcze w ciążę. - powiedziała i otarła łzę wzruszenia - Trzeba nadać mu imię. - przypomniała - Może Jonathan ? - zapytał - Mamy już Jonathana. - powiedziała i zamyśliła się - Może na drugie Jonathan, a na pierwsze ? - Granwille ? Po dziadku ? - zapytał i westchnął gdy Jocelyn pokręciła głową - To może Richard Jonathan Garroway ? - zapytał - Pasuje. - powiedziała i oparła się o poduszki - Wyślij Clary zdjęcie. - poleciła wyciągając ręce po syna - Już. - powiedział i zrobił telefonem zdjęcie. Wysłał je Clary i uśmiechnął się - Pójdę po jakieś jedzenie dla ciebie. A potem położysz się spać jak nasz - Dobrze. - powiedziała i pocałowała synka w czoło - Nasz synek. - wyszeptała - Nie mogę uwierzyć. - powiedział wilkołak wychodząc - Ja też. - powiedziała kładąc synka koło siebie - Jest taki drobny. Luke uśmiechnął się i cicho zamknął drzwi. Clary właśnie ubierała się na kolację, gdy usłyszała sygnał SMS. Spojrzała na Jace'a. Jej mąż wziął telefon i uśmiechnął się. Podszedł do niej i pokazał jej zdjęcie. Była na nim Jocelyn i malutkie niemowlę. Jej matka trzymała je i patrzyła na nie czule. Fotka była podpisana : "To twój braciszek Richard Jonathan Garroway. Czyż nie słodki ?" Roześmiała się i popatrzyła na zdjęcie. - Jaki malutki. - powiedziała - Kiedyś ty tez będziesz tak trzymać nasze dziecko. - Jace przytulił ją i spojrzał na nią spojrzeniem pełnym czułości. - Chciałbyś ? - Mieć z tobą dziecko ? Nawet nie wiesz jak bardzo. - To nie tylko przyjemność. To również obowiązki. Bierzesz na siebie obowiązek za nowe życie. Wychowanie dziecka to nie takie proste zadanie. - Wiem, ale... Chciałbym czuć, że mam swoją rodzinę. Szczęśliwą, bezpieczną i własną. - Masz ją. Mnie, Izzy, Alec'a... - Nie o to mi chodzi. - rzucił - Są moją rodziną, ale chcę mieć rodzinę za którą będę odpowiedzialny. Moją. - Ja nią jestem. - powiedziała Clary - A za jakiś czas nasza rodzina się powiększy. - pocałowała go i uśmiechnęła się styczeń 2012 - Widziałeś gdzieś Clary ? - zapytał Jace - Nie. A ty Izzy ? - Simon spojrzał na Łowcę, który pokręcił głową - Ostatnio Clary zachowuje się dziwnie. Unika mnie, nie chce powiedzieć o co chodzi i nie daje się całować nawet w łóżku. - Wasze życie seksualne to wasz problem, ale masz rację. Dziwnie się zachowuje. Myślisz, że coś się stało ? - Nie wiem. Ja nie mogę jej stracić. Ani jej, ani naszego uczucia. Ja to muszę jakoś uratować. - Co uratować ? - usłyszeli Luke'a. Wilkołak szedł korytarzem. Na rękach trzymał małego Richarda. Maluch miał już 7 miesięcy. Jego zielone oczy skrzyły się radością gdy zobaczył kogoś znajomego, nawet gdy widział swojego brata kilka tygodni po urodzeniu uśmiechał się. Jego brązowe dziecinne loczki miały identyczny kolor do włosów wilkołaka. Nos miał identyczny do Jocelyn. Zaczął się śmiać, gdy ich zobaczył. - Moje małżeństwo. Clary mnie unika i nie chce ze mną o tym rozmawiać. Dziś gdzieś pojechała i nic nie wiem, martwię się, nie wiem co robić. - rozłożył ręce i spojrzał na Luke'a - Ona jest w bibliotece z Jocelyn. Mówiła, że była w Wenecji u Michaela. Jace nie odpowiedział, tylko niemal pobiegł do biblioteki. Wpadł do niej lekko zdyszany. Zobaczył, że na fotelu siedziała Clary. Obok była jej matka. Izzy siedziała na podłodze na przeciwko nich. Jego żona popatrzyła na niego zdziwiona, a potem blado się uśmiechnęła. Izzy wstała i coś do niej szepnęła, tak samo jak Jocelyn i wyszły rzucając mu "Cześć Jace". Chłopak podszedł do żony i usiadł na podłodze. - Gdzie byłaś ? - zapytał bez krzty złości - W Wenecji u Michaela. - odpowiedziała patrząc na niego - Po co ? - Musiałam się upewnić. - odpowiedziała i westchnęła - I się upewniłam. - Clary co się dzieje. Powiedz mi. Proszę. - ujął ją za dłonie. Spojrzała na niego. - Zaczyna się drugi miesiąc. - powiedziała - Jestem w drugim miesiącu ciąży. Jace zamarł. Clary jest w ciąży. Jego żona jest w ciąży. Będą mieli dziecko. Ich dziecko. I przez to tak się zachowywała ? - Nosisz moje dziecko ? - zapytał nie wiedząc co powiedzieć - Tak. - szepnęła i łezka popłynęła jej po policzku - Jestem z tobą w ciąży. - Na Anioła, Clary. - usiadł obok i przytulił ją do siebie. Przesiadła się na jego kolana. Jace przytulił ją i pogładził po włosach. Drugą rękę położył na jej brzuchu i zaczął go delikatnie gładzić. Pocałował jej skroń i uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. Będziemy mieli dziecko. Nie cieszysz się ? - Bałam się jak zareagujesz. - przyznała i uśmiechnęła się - Chciałeś mieć dziecko, ale nie miałam pojęcia jak zareagujesz gdy to będzie tak realne. - Kocham cię jeszcze bardziej, choć myślałem że to niemożliwe. Dasz mi dziecko. Powiększymy rodzinę. Jestem po prostu przeszczęśliwy. Dajesz mi tyle szczęścia aniele. - westchnął - Nie wierzę. Będę miał z tobą dziecko. Jesteś dla mnie za dobra dając mi taki skarb. - Ty też. W końcu sama bym nie zaszłą w ciążę. - zaśmiała się - Kocham cię. - Ja ciebie też. Będziemy mieli dziecko. Choć do nich. Clary wstała. Jace również i objął ją. Poszli szukać reszty. Jak się okazało byli w kuchni. Brakowało tylko Jocelyn i młodszego brata Clary. Izzy siedziała koło Simona i piła herbatę. - Gdzie mama ? - spytała Clary - Maluszkiem się zajmuje. - rzucił Luke - Coś się stało ? - Wyjaśniliśmy jedną sprawę. - powiedział Jace i uśmiechnął się kładąc dłonie na brzuchu Clary - Jestem w ciąży. Michael to potwierdził, a raczej jego przyjaciółka ze szpitala, czarownica. Zaczyna się drugi miesiąc. - powiedziała i uśmiechnęła się - Wygląda na to, że oprócz ojca zostaniesz dziadkiem Luke. - A zostaje wujkiem. - podsumował Simon - Ty i Izzy też. - rzucił Jace - Ciekawe jak Magnus będzie się czuł jako wujek. - mruknął chłopak i uśmiechnął się - I to będzie dopiero nowina. Jace Herondale będzie ojcem. - ucałował w ramię Clary i uśmiechnął się. - Spodziewaliście się ? - No ja się spodziewałam, że gdyby nie gumki to byś miał sporo dzieciaków. - rzuciła Izzy i uśmiechnęła się - Wiecie już kto będzie ojcem chrzestnym i mamą chrzestną ? - Nie bój się jeszcze nie, ale jak coś to ci powiemy. - odparł Jace i odsunął żonie krzesło - Zrobić ci herbaty zielonej ? - Jace, kobieta w ciąży nie powinna pić takich używek. - rzuciła Maryse i postawiła przed Clary szklankę soku jabłkowego - I nie możesz teraz chodzić na polowania. - dodała - Michael już mi mówił o tym. - rzuciła i napiła się soku - Będziesz musiał chodzić beze mnie. - Nie będę chodził wcale. - rzucił Jace i oparł ręce o oparcie jej krzesła - Nie opuszczę cię, żebyś się martwiła zamiast spać i w ogóle. Nie wiem, czy będziesz na siebie uważać i wolę być koło ciebie. - Powiedziałaś im ? - do kuchni weszła Jocelyn. Jej malutki synek roześmiał się widząc siostrę i wyciągnął rączki w jej stronę. Clary wstała i podeszłą do matki. był zachwycony gdy siostra wzięła go na ręce. Siadła na krześle i posadziła go na kolanach. Maluszek zaczął bawić się jej włosami, po czym zainteresował się dwoma pierścieniami Morgensternów. Wszyscy zobaczyli, że bardziej interesował się podniszczonym sygnetem starszego brata, niż starym Jace'a. - Clary, tak właściwie nigdy nie powiedziałaś skąd wzięłaś ten sygnet Jonathana. - zauważyła Izzy - Po prostu kiedyś pojechała do Idrisu. Odwiedziłam wtedy jezioro Lyn. Kiedy usiadłam na plaży. Wspominałam to co się wydarzyło i fala wyrzuciła sygnet. Od razu rozpoznałam sygnet Jonathana. Wzięłam go. - Myślisz, że to anioły specjalnie wyrzuciły pierścień ? Innego wyjaśnienia nie mam. - zauważył Luke - Pewnie tak. - potwierdziła Clary - Co ? Polubiłeś sygnet swojego brata ? - zapytała młodszego brata, który patrzył na sygnet jak na cud świata - Mamo, kiedy dorośnie powiesz mu o Valentinie i Sebastianie ? - Planuje mu o tym powiedzieć, ale chce byś ty i Jonathan stali się dla niego rodzeństwem. Nie chce by uważał się za innego, tylko dlatego że ma innego biologicznego ojca niż wy. - Tylko biologicznego. - zauważył Simon - W końcu i Clary, i Jonathan uważają za ojca Luke'a. - Sam nie wiem jak to się stało, że Clary stała się moją córką, a Jonathan synem. Po prostu tak się stało. - mruknął Luke przytulają lekko żonę - I dobrze. - zauważył Jace. - A wy powiecie swojemu dziecku o nich ? - zapytał Robert patrząc na małżeństwo Herondale - Powiemy. - powiedziała po chwili ciszy Clary - Nie wiem, czy to będzie dobry pomysł. Pomyśl. Dowie się, że jego matka przyczyniła się do śmierci ojca i brata. - Clary westchnęła to słysząc - Valentine nie był moim ojcem. - rzuciła - Przecież o tym wiesz. Szczerze ? Ze wszystkich trzech ojców jakich miałam w życiu : jeden fikcyjny, jeden prawdziwy i jeden biologiczny najlepszym był Luke, a potem fikcyjny. Najgorszym jakiego miałam był Valentine. A co do brata, zabiłam demona, tak jak ty. - uśmiechnęła się blado do brata - Powiemy naszemu dziecku prawdę. Nie chce by ktoś mu o tym powiedział i miał do nas żal. Nie popełnię błędu mamy. - Dobrze. - powiedział Jace i uśmiechnął się - Wiem jedno już teraz. I i nasze dziecko będzie z nas dumne. - westchnął - Już nie mogę się doczekać aż je przytulę. - Clary się zaśmiała - Jeszcze osiem miesięcy. Nasze dziecko przytulisz we wrześniu. - Jakoś wytrzymam. - powiedział i ucałował żonę - Z dzieckiem na rękach ci słodko. - przyznał Leżała w łóżku. Jace brał prysznic. Gdy tak leżała gładziła się po brzuchu. Wyszedł z łazienki. Uśmiechnął się. Położył się koło niej i odkrył ją kołdrę. Podciągnął jej koszulkę nocną do góry i ułożył głowę koło jej nagiego brzucha. Pocałował go kilka razy i zaczął gładzić ją po nim. - Kocham cię. Kocham nasze nienarodzone dziecko. - wyszeptał - Wiem. - wsunęła palce w jego włosy i zaczęła je przeczesywać - Zamierzasz tak spać ? - Nie wiem. - powiedział i poprawił jej koszulę i odkrył kołdrą - Jak myślisz ? - Jesteś nieprzewidywalny. Nie próbuje przewidzieć, ale sądzę że nie będziesz tak spać. - Będę spać jeszcze normalnie. Jak będzie większy, tak. - odpowiedział i przytulił do siebie żonę. Usnęli. ...i będzie ich jeszcze więcej, bo planuję II księgę. No kochani, już myśleliście, że skończę tą historię ? Niedoczekanie wasze. Ten blog to moja pasja i powód do dumy, a mam go kończyć ? W dodatku te wasze komentarze o tym bym nie kończyła, bo cytuję " Jak co najmniej raz na dzień nie wejdę na ten blog, to wariuje. Chyba zwariuje, jeśli zakończysz tego bloga." lub "No, kochana,co ja jeszcze mogę powiedzieć? Ave atque vale? Nie, to nie wypali. Tu pojawi się jeszcze Epilog a poza tym, jak mam nadzieję, to nie będzie ostateczne "Żegnaj". Prawda???" albo "Błagam nie kończ pisać. Błagam niech będzie księga II. Nie wytrzymam nie czytając twoich opowiadań nie rób nam tego i nie kończ pisać." No to do piątku i początku II księgi kochani :* Wasza Clarissa Adele Morgenstern. Alec replied, ducking his head slightly. All of a sudden, Isabelle, Jace and Alec all had their phones buzz or go off at once. Jace's phone began whistling the Top Gun theme song in the sudden silence. Jace swore under his breath. "Well this has been fun, but we've got twenty minutes to get back to the Institute. Hej Ludzi ! Jak tam ostatni piątek tego roku ? No i od razu ostatni post w tym roku, ale siii... Gdzie spędzacie Sylwester ? TVN, Polsat, TVP, a może z Andrzejem Dudą ? No dobra, nie ważne z kim ważne jak i pamiętajcie - Oby ten Sylwester zaczął wam wspaniały Nowy Rok. Rozdział 10 Sen "Budzisz mnie pocałunkiem Kończy się złyI kończy się zły Sen o przyszłości..." Sylwia Grzeszczak "Sen o przyszłości" - Michael, nie powinniśmy podejmować pochopnych decyzji - mruknęła zmęczona rudowłosa do komórki. - Jace zadzwonił do Aline, jest zbierana Rada. - Ona została porwana, a ty jesteś taka spokojna. Tak nie powinno być - stwierdził nagle jej ojciec chrzestny. - Wiesz, że... Że nie jestem sobą tak bardzo jakbym tego chciała. - To nie przez anielską krew Clary. Tak reagujesz, bo o tym wiedziałaś. Zdawałaś sobie sprawę, że coś takiego będzie miało miejsce i już przyzwyczaiłaś się do tej myśli tak bardzo, że... - Nie. Nie wiedziałam, że to Tobias. Gdybym wiedziała skręciłabym mu kark i spaliła w niebiańskim ogniu - wyszeptała patrząc na płomień świecy, który był jedynym źródłem światła w gabinecie. - Jutro jadę z Jace'em, Alec'iem Magnusem i Maią do Idrisu. Jedziesz ze mną ? - Nie mamy nowych dowodów, dobrze o tym wiesz. - Nie o to mi chodzi. Ty czytałeś o mnie i mojej córce prawie wszystkie czterowiersze Nostradamusa. Znasz je prawie na pamięć. Może coś sobie przypomnisz i będziemy mogli zaplanować kolejny krok. - Myślisz, że może to się udać ? Nie wiem, czy ktoś mógłby uwierzyć w to co mamy teraz do powiedzenia. To może się dla nich okazać zbyt skomplikowane. - Boisz się tego, że albo nas wyśmieją, albo zaczną uważać za zdrajców, bo wiedzieliśmy, że mogło dojść do czegoś takiego, a nie zareagowaliśmy ? Nie podzieliliśmy się naszymi obawami, czy spostrzeżeniami ? - Trochę. Wiesz Clary, my mimo wszystko dalej budzimy w nich lęk, gdyż nas nie rozumieją. Pomyśl, nawet Jace obawia się teraz co może się stać, mimo, że jest jednym z nas. - Bo my jesteśmy tymi... Umęczonymi wuju. Nasz los został spisany kiedy Michał zszedł na ziemię, a spełnienie losu wcześniejszego pieczętowało los poprzedniego. Jesteśmy stałymi punktami, którzy nawet nie mają wpływu na swój własny los. - Cóż, według mnie bycie stałym punktem jest okey. Przynajmniej nie zastanawiasz się nad przyszłością, tylko robisz to co, mówi twoje serce, twoja krew i wiesz, że świat nie zawali się przez to. Jesteś spokojniejszy i nie martwisz się tak. - Nie martwisz ? Cóż, nie zgadzam się z tym . Ja jestem kłębkiem zmartwień. Ja, Jace, wszyscy. - Nie mówię o obecnej sytuacji... Muszę kończyć Clary, zobaczymy się jutro. - Magnus otwiera Portal przed południem - wyszeptała, po czym się rozłączyła. Oparła czoło o dłoń i cicho zaczęła płakać. Kiedy zobaczyła, że jej łzy lekko się złociły uderzyła pięścią o stół i popatrzyła w niebo. On ją wołał coraz głośniej. Szła korytarzem. Słyszała tylko szelest swojej sukni i piór skrzydeł. Kiedy mijała lustro kątem oka zobaczyła, że za nią podążał cień. Jego cień. Nie zwracała na to wielkiej uwagi mimo to. Nie bała się. Miała dość potężny miecz u pasa, oraz była wystarczająco silna, by się go pozbyć. On jej nie zaatakuje. Zaczęła piąć się po kamiennych schodach na szczyt wieży. Magiczny kamień w jej dłoni jarzył się jasno, tak że sowa, która siedziała na gałęzi za oknem odwróciła się się i odleciała podrażniona mocnym blaskiem. Otworzyła drzwi do komnaty na szczycie wieży. W komnacie stały dwa trony. Pierwszy był z diamentu i kryształu. Jego oparcie było ukształtowane w dwa skrzydła, które zostały pozłocone. Na dole zostały przedstawione tarcze, a każda z nich miała namalowany złotą farbą herb Fairchildów. Drugi zaś był z czarnego marmuru. Był on mroczny i demoniczny, ozdobiony kością, czaszkami z kości słoniowej i marmuru, które stanowiły podstawę i demonicznych szponów, które wyłaniały się zza oparcia. Usiadła na tym pierwszym. Chwilę odczekała i zobaczyła jak przez drzwi przechodzi On. Lucyfer. Zmierzył ją wzrokiem. Widząc jej rozłożyste skrzydła zdziwił się lekko, po czym uśmiechnął się diabolicznie. Widać wiedział co ją czeka. Usiadł na swoim tronie. Położył jedną nogę na drugą, po czym oparł swoje łokcie na oparciach. Splótł swoje palce i położył na nich swój podbródek. Czuł się pewnie. - Gdzie moja córka ? - Gdzie jest Michał ? - odpowiedział pytaniem. - Otrzymałem od niego wiadomość o tym... Dziwnym spotkaniu. - Bo go o to poprosiłam. Nie wiem, co próbujesz osiągnąć, skoro wiesz, że jestem tu i jestem obecnie silniejsza od ciebie. - Jakoś nie ujawniłaś tego za mocno podczas bitwy. - Bitwy ? II Wojna to dla ciebie bitwa ? - Kolejna, słabo znacząca w dzisiejszym dniu. - Mało znacząca ? Bo zostałeś pokonany i poniżony ? - Gdybym chciał wygrać to by to zrobił. - To czemu tego nie zrobiłeś ? - Zgodziłem się na tę rozmowę, a wiesz czemu ? Bo chcę was poniżyć i pokazać jakimi głupcami jesteście. Bo wiem, że nic z tym nie zrobisz, bo umierasz. Bo wiem, że Michał również jest teraz słaby, bo stara się jak może, żeby opóźnić twój czas. Posłuchaj mnie dziecko - moc Archanielskiego Miecza jest moja. Odzyskaliście ten scyzoryk, ale to ja mam jego moc. Ja i tylko ja. Tworzę armię i nikt mnie nie powstrzyma. - Pokonam cię. Ja i moja rodzina. Ty zawsze będziesz słabszy... - Nie. Teraz już nie jestem. Nie z moją Nicole, moją Serafiną i Nicolasem, którego ty znasz jako Tobiasa. To moja rodzina, wiesz ? Teraz nie będzie ja kontra wy. Teraz będzie rodzina kontra rodzina, ród kontra ród, a to, że pokonaliście kilku książąt Piekła sprawiło, że ich królestwa są moje, wiesz ? Ich królestwa są ważniejsze niż ich demoniczne siły, bo te szuje mają w swoich pałac skarby o których nikomu by się nie śniło. Mroczną siłę, która zmiecie cię z powierzchni ziemi. Ty się bój mała, bo niedługo twoje skrzydła będą razem ze skrzydłami Michała wisieć nad moim tronem jako ozdoba. Trofeum. Clary zbudziła się oblana potem. To był tylko sen, ale był tak realistyczny. Micha znów chciał coś jej powiedzieć, ale co ? Przecież to niemożliwe, aby ona naprawdę prowadziła rozmowę z Lucyferem. Dlaczego jej to tak pokazał ? - Wszystko okey ? - usłyszała zmartwiony głos Jace'a. Jej mąż pogładził ją po plecach, po czym przytulił ją do siebie i pocałował w głowę. - Co ci się śniło ? - zapytał przykrywając ją kołdrą. - Że rozmawiam z Lucyferem. Powiedział mi o swoich planach, a przynajmniej o części. Chce stworzyć armię razem z Nicole. Widać, że ją zmanipulował, albo zastąpił nią swoją pierwszą ukochaną, przez którą został strącony do Piekieł. Powiedział, że zabrał część mocy Archanielskiego Miecza i ją trzyma. Dzięki niej może stworzyć naprawdę silną armię, której możemy nie pokonać. - Ale nie powiedział, gdzie jest nasza księżniczka ? - Nawet się o niej nie zająknął. Pytałam, ale on uniknął odpowiedzi. Jestem na siebie zła, bo... Bo nie wiem, co robić Jace. Nawet nie wiem, czy to tylko sen, czy to było realne, czy to Michał... Nie wiem. - Spokojnie kochanie. Każdy twój sen jest ważny i... - O tym nie możemy wspominać. - Dlaczego ? - Byłam w postaci anioła Jace. Nie chcę myśleć o tym, że umrę zanim odnajdę Alice. - Ciiii.... Znajdziemy ją zanim to się stanie, obiecuje - wyszeptał czuje ja obejmując. - Jace, boisz się ? - Czego kochanie ? - Śmierci. Umrzesz. Umrzesz razem ze mną, a z każdym dniem jesteśmy coraz bliżsi temu. - Każdy dzień przybliża nas do śmierci, bo każdy dzień sprawia, że się starzejemy, każdy dzień wystawia nas na kolejne próby, każdy dzień może przynieść nam śmierć. W teorii może nawet nie dożyjemy momentu, w którym to Michał nas zabierze, tylko umrzemy z innego powodu szybciej. - To nie odpowiedź na moje pytanie. - Nie boję się, bo wiem, że czeka na mnie Dom, w którym zobaczę znajome twarze. Mam nadzieję, że żyłem tak dobrze, by od razu dostać się do Domu i nie cierpieć na dole, no i mam nadzieję, że szybko cię zobaczę. - Wiesz, że prawie natychmiast ? W końcu umrzemy razem. A co do obaw o cierpienie - nie masz czego się bać. Gdybyś miał trafić na jakąś karę to było by już dawno. Ołtarze pojawiają się tylko dla osób nieskazitelnych, które są wzorem dla reszty. Ty masz swój ołtarz. - Razem z tobą aniele. - Ale jesteś. I to się liczy, bo to znaczy, że nie musimy się o nic bać kochanie. - Chyba, że chodzi o Alice, czy Destrukcję. - I Willa. - Nie. O niego akurat się nie boję. On jest dość dojrzały i wie, co trzeba będzie zrobić. On jest gotów na wszystko. Ma już swoją rodzinę, która stanowi dla niego siłę i źródło wiary. Will może już stanowić pełne podparcie dla swojego rodzeństwa. My możemy odejść spokojnie. It finally happened! After weeks of building tension — and torturing shippers — Shadowhunters’ central couple, Jace and Clary, locked lips. What chapter of City of Bones do Jace and Clary kiss? The scene takes place during pages 170-174 of City of Ashes, in the chapter The Seelie Court, when the Queen tricks Jace and Clary into a kiss. Hej. W życiu każdego twórcy nadchodzi moment wyczerpania tematu, braku pomysłów, czy weny. To tak jakbyś był głodny, ale w lodówce byłoby tylko znienawidzone przez ciebie jedzenie. Wiecie o co chodzi. Ja napewno nie jestem taką osobą. Pomysłów na bloga i rozwijania go mam wiele. Gorzej jest z realizacją. Nic z tego, co do tej pory napisałam nie satysfakcjonuje mnie wystarczająco. Mam wrażenie, że nic mi za cholerę nie wychodzi. Nie czuję potrzeby dalszego pisania, bo mnie to męczy. Zawsze wychodziłam z założenia, iż lepiej dodać rzadziej krótszy rozdział, niż częściej "na odwal". Starałam się o naturalność sytuacji w opowiadaniu itp. Zależało mi na jakości zarówno w wizualnej, jak i pisanej odsłonie bloga. Jestem cholerną perfekcjonistką i nie lubię jak coś nie jest dopracowane. Starsze rozdziały mam ochotę usunąć, bo to co tam jest to dno (zapomnijmy). W każdym razie przechodząc do sedna dopóki to, co napiszę mi się nie spodoba nie opublikuję tego. Proste. Nie wiem ile to będzie trwało, serio. Dajcie mi czas.
The Angel did just that, reuniting Clary with her love. But Jace wasn’t the only person who cheated death. After fans thought they’d seen the last of Jonathan, he opened a portal to hell and

Wszystko to, co spożyje kobieta w czasie ciąży, drogą krwionośną przedostaje się do łożyska, z którego czerpie płód. W związku z tym dziecko otrzymuje większość substancji odżywczych z pożywieniem, które je mama. To samo tyczy się używek, np.: alkohol, on również ma możliwość przedostania się do krwiobiegu płodu. Bardzo ważne jest, aby ciężarna kobieta miała świadomość tego, jak jeść i co jeść w ciąży, gdyż nie każdy zjedzony produkt może korzystnie wpływać na dzieci. Zobacz film: "Dieta kobiety w ciąży" spis treści 1. Co jeść w ciąży – zasady odżywiania 2. Co jeść w ciąży – jadłospis 3. Co jeść w ciąży – niewskazane produkty 1. Co jeść w ciąży – zasady odżywiania Kobieta w ciąży powinna jeść racjonalnie i zdrowo. W ciąży można jeść niemalże wszystko (istnieją jednak wyjątki), ale w odpowiednich ilościach. Po ciąży kobiety są załamane, gdyż ich waga przez długi czas pokazuje kilka nadprogramowych kilogramów. Taki problem związany jest z tym że najprawdopodobniej kobiety jadły zbyt dużo w czasie ciąży. Rosnący brzuch maskuje tłuszcz na brzuchu, w związku z czym kobieta nie jest w stanie precyzyjnie określić tego, czy i jak bardzo przytyła. Okazuje się to dopiero, wtedy kiedy kilka miesięcy po porodzie waga nie spada. Dlatego w ciąży nie można „jeść za dwoje”. Mamy, a zwłaszcza babcie tkwią w tymże przekonaniu, jednak nie jest ono prawdą. Kobieta w ciąży powinna jeść 5 zbilansowanych posiłków, w niewielkich ilościach, a także najlepiej z równymi przerwami pomiędzy nimi. Posiłki powinny być urozmaicone, bogate w warzywa, owoce, zdrowe tłuszcze, węglowodany i białka. Kobieta w ciąży musi pić spore ilości płynów najlepiej wody niegazowanej. 2. Co jeść w ciąży – jadłospis Dzień rozpoczyna się od śniadania, które powinno być bogate w składniki odżywcze, ale przede wszystkim w węglowodany, dzięki którym kobieta będzie miała energię na cały dzień. Na śniadanie kobieta w ciąży może zjeść garść płatków owsianych, zalanych szklanką koziego mleka z kilkoma daktylami i połową banana. Na drugie śniadanie można wybrać koktajl bogaty w cenne witaminy. W blenderze należy zmiksować buraka, jabłko, marchew i garść jarmużu. Dodatkowo można pokusić się o pół kromki pełnoziarnistego pieczywa z szynką i warzywami. Oprócz węglowodanów, które powinny stanowić około 60 proc. dziennego zapotrzebowania, kobieta w ciąży powinna spożywać białko, dzięki któremu zadba o poprawną i mocną budowę kości dziecka. Zdrowe tłuszcze również powinny pojawić się w diecie ciężarnej. Z tym że tłuszcze kobieta w ciąży powinna jeść w postaci: ryb, awokado czy orzechów. Te pochodzenia zwierzęcego w nadmiarze mogą szkodzić. Dlatego na obiad kobieta w ciąży może wybrać kawałek gotowanej piersi z kurczaka, kaszę bulgur oraz starte na tarce buraki z cytryną i jabłkiem. Dobrze by było, jakby kolacja składała się z białek i warzyw. Kobieta w ciąży może zjeść jako ostatni posiłek serek wiejski z pomidorami i szczypiorem. Pomiędzy obiadem a kolacją można pokusić się o kilka daktyli albo orzechów, które pozytywnie wpłyną na pracę mózgu matki, jak i dziecka. Nie należy zapominać o codziennej dawce witamin. Mało która kobieta odżywia się na tyle prawidłowo, aby nie posiłkować się dodatkowymi witaminami. Często u kobiet w ciąży obserwuje się niedobory kwasy foliowego czy choliny, które zalecane są praktycznie każdej ciężarnej. 3. Co jeść w ciąży – niewskazane produkty Kobieta w ciąży nie powinna jeść słodyczy i produktów słodzonych. Cukier nie wpływa korzystnie na matkę, jak również na dziecko. Nie warto się niepotrzebnie truć. Mało kto wie, iż w ciąży nie powinno się pić zielonej herbaty, która utrudnia wchłanianie się niektórych cennych składników odżywczych. W czasie ciąży nie powinno się jeść surowych ryb i surowego mięsa, ponieważ można doprowadzić do zarażenia Salmonellą. Oczywiście kobieta w ciąży może zapomnieć o piciu alkoholu, który również przenika do płodu. Każda kobieta wie, co jest dla niej najlepsze. Każda kobieta nie chce wyrządzić krzywdy swojemu dziecku, dlatego powinna wybierać produkty bogate w witaminy i te, które są mało przetworzone. Prawidłowe odżywianie ma ogromny wpływ na rozwój i funkcjonowanie każdego człowieka. polecamy

BNwf5b.
  • uj48zf4udg.pages.dev/4
  • uj48zf4udg.pages.dev/3
  • jace i clary w ciąży